• Tłumacz języka migowego
Różności

Ludwika Wawrzyńska

20 Grudnia 2015

II wojna światowa dokonała ogromnych spustoszeń w gospodarce, a nowy, wspaniały system socjalistyczny produkował głównie represje. Prywatną wytwórczość zlikwidowano, a państwowej jeszcze nie rozkręcono. Braki materiałowe były tak poważne, że powrócono do budownictwa z użyciem kołków zamiast gwoździ i dykty zamiast murów. Z tych powodów polska rzeczywistość mieszkaniowa przedstawiała się nędznie, niemal slumsowo, co często miało tragiczne skutki pożarowe.

Na wsiach wcale nierzadko pożar swobodnie pochłaniał dom po domu. Kobiety stawały na drodze ognia z obrazami świętych w rękach, w nadziei, że się odwróci. Bywało, że ginęły. O tego rodzaju wydarzeniach, bardzo irytujących „racjonalne” władze, co nie wierzyły w Boga, a tylko w Stalina, niosła tylko wieść gminna. Dziennikarzom nie wolno było o nich wspominać, chyba że piętnowali zabobon i głupotę. W miastach było niewiele lepiej, ale tam już od dawna nikomu nie przyszłoby do głowy używać obrazu z wizerunkiem świętego do odwracania ognia. Dziennikarze mogli więc pisać o tragicznych wydarzeniach bez żadnych przeszkód ideologicznych. Sama relacja faktów wystarczała, by wpływać na opinię publiczną, a nawet, mimo ustrojowego zamordyzmu, na czyny władz. Taki brzemienny w skutki pożar wydarzył się 8 lutego 1955 r.

W Warszawie przy ul. Włościańskiej 52, na tyłach Hali Marymonckiej, mieszkało w drewnianym baraku kilka rodzin. Jedna z kobiet wychodząc z domu, zamknęła drzwi na kłódkę. W środku zostały małe dzieci. Mieszkająca w tym samym baraku nauczycielka, Ludwika Wawrzyńska, zorientowała się, że powstał pożar, więc wyszła na zewnątrz. W chwilę potem dowiedziała się o zamkniętych w płonącym mieszkaniu dzieciach. Pożar rozwijał się bardzo szybko i ze strachu przed nim nikt z obecnych nie zrobił nic. Pani Ludwika wzięła w ręce siekierę, weszła do baraku i rozrąbała zamknięte drzwi. Potem dwa razy zanurzyła się w dym, wynosząc raz sześciomiesięczną Anię i trzyletnią Elżbietę, a za drugim razem dwulatka Ryszarda, co schował się pod łóżkiem i musiała go odszukać. Na zewnątrz dowiedziała się, że w pożarze jest jeszcze jedno dziecko, więc weszła w ogień po raz trzeci i uratowała Marka, mającego wówczas trzy i pół roku. Potem poszła w ogień czwarty raz, by – jak to przekazano – ratować dobytek, a wtedy zawalił się na nią płonący strop. Wyszła stamtąd, ale bardzo ciężko poparzona. W zamieszaniu nie zauważono, że wróciła matka trojga spośród uratowanych dzieci. Myśląc, że za jej przyczyną zginęły w pożarze, rzuciła się w ogień i spłonęła żywcem.

Dziesięciodniowe zmagania Ludwiki Wawrzyńskiej ze śmiercią śledził cały kraj. Szpitalny pokój tonął w kwiatach, a najwyższe władze zdążyły przypiąć jej odznaczenie. Zmarła 18 lutego. Można powiedzieć, że wówczas w społeczeństwie coś pękło. Leopold Staff potępił poetów za oderwanie od istotnych ludzkich problemów, brak uczuciowości i niezdolność do docenienia prawdziwego bohaterstwa. Kto wie, czy tylko o poetów mu chodziło:

Poparzona przypłaciła to życiem.

Z honorami pochowano jej ciało.

Różni ludzi płakali wzruszeni,

Pięciuset poetów milczało.

Może pod wpływem tego wiersza odezwało się jeszcze kilku poetów, w tym przyszła noblistka, Wisława Szymborska. W wydanym rok później wierszu Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej napisała, jak cenne jest życie, z banalnymi czynnościami dnia codziennego. Skończyła bardzo mądrym, choć nieco patetycznym morałem: Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Jednak tak naprawdę mogła nie pisać nic ponad wstrząsający wstęp:

A ty dokąd, tam już tylko dym i płomień!

– Tam jest czworo cudzych dzieci, idę po nie!

Dzielna kobieta została patronką szkół, ulic i bohaterką szkolnych czytanek. Tyle działo się na gruncie najwyższych emocji, ubieranych w najpiękniejsze słowa. A na gruncie praktycznym, opisanym żargonem prawniczym, ofiara Ludwiki Wawrzyńskiej nawet zupełnym laikom (wicie, rozumicie…) i skrajnym pasjonatom gaszenia, czującym rozkoszne podniecenie na widok ognia, otworzyła oczy na istotę zagrożenia. Przecież fatalny pożar widać było gołym okiem z matecznika strażackich oficerów przy ul. Potockiej! Ba! Pieszo można było tam dojść w pięć minut! No i co dało się zrobić?!

W ciągu pięciu lat od śmierci Ludwiki Wawrzyńskiej przepisy budowlane ułożono tak, że niemal wyeliminowano z konstrukcji budynków materiały palne. A w przepisach karnych pojawił się zakaz pozostawiania małych dzieci bez opieki w warunkach, w których mogą spowodować powstanie pożaru.

Oficer

Grudzień 2015

do góry