Piekielne więzienie
18 Maja 2023Najbardziej śmiercionośny pożar zakładu penitencjarnego w znanej nam historii powstał 14 lutego 2012 r. w Krajowym Zakładzie Karnym w Comayagua w Hondurasie, około 75 km na północ od stolicy Tegucigalpa. Ta słynąca ze złych warunków placówka nazywana była „piekielną” - w tragedii, na której skutki złożył się szereg rażących zaniedbań, prawdziwie zasłużyła na swoje miano.
Co ciekawe, było to więzienie dla osób skazanych za poważne przestępstwa (morderstwa, napady z bronią), jednak połowa z przebywających w nim w dniu pożaru więźniów nie usłyszała jeszcze wyroku, a wobec niektórych nie wniesiono nawet aktu oskarżenia. Z ponad 856 osadzonych zginęło 361.
Piekielne warunki
Więzienie Comayagua to zamknięty kompleks budynków powstałych w latach 40. XX w. oraz gruntów rolnych, na których pracowali osadzeni. Teren o powierzchni niespełna 15 ha otoczono ogrodzeniem o wysokości 2,4 m. Więźniowie spędzali noce w dwóch budynkach wykonanych z pustaków żużlowych i cegieł, z dachami z blachy falistej i betonowymi podłogami. W budynkach znajdowały się także ceramiczne płytki oraz elementy drewniane w różnych ilościach [1], zależnie od pomieszczenia. Każdy z bloków mieszkalnych, przedzielonych niezadaszonym chodnikiem o szerokości 5 m, ma około 29 m długości i 16 m szerokości. Powierzchnia konstrukcji jednego takiego budynku to 464 m2, podzielone na pięć dużych cel o wspólnych ścianach wewnętrznych. Cele nr 1-5 znajdowały się w budynku południowym, a cele nr 6-10 (które najbardziej ucierpiały w wyniku pożaru) - w północnym. Wzdłuż ścian wykonano zakratowane poziome otwory o wysokości około 1 m, wychodzące na sąsiednie cele.
Cela nr 6, w której wybuchł pożar, miała szerokość 5,5 m i długość 15 m, a zwieńczona została dwuspadowym metalowym dachem o maksymalnej wysokości 4,9 m. W dniu pożaru przebywało w niej 96 więźniów, którzy spali w dwóch rzędach ciasno rozmieszczonych łóżek piętrowych - każde z nich miało cztery poziomy, w odległości od 50 do 76 cm od siebie. Rzędy łóżek były oddzielone korytarzem o szerokości 1,3 m, który prowadził przez tylne drzwi o wymiarach 86 cm na 2 m do znajdujących się na tyłach cel łazienek wykonanych z materiałów niepalnych. W każdej z łazienek było okno o długości około 3 m i wysokości 1 m, wychodzące na zewnątrz budynku. Z przodu celi znajdowały się zaś zakratowane drzwi o wymiarach 1,4 m na 2,3 m. Większość cel w placówce zaaranżowana była właśnie w ten sposób - oprócz celi nr 9, w której było znacznie mniej łóżek i mniej osadzonych, a same łóżka nie były piętrowe, tylko jednoosobowe.
Aby zapewnić sobie odrobinę prywatności w warunkach, w których trudno było ruszyć stopą, aby nie wpaść na współwięźnia, osadzeni obudowywali swoje prycze deskami i/lub wieszali na nich cienkie łatwopalne materiały: prześcieradła, poszewki, ręczniki, narzuty, pozszywane skrawki różnych tkanin. Każda z pryczy wyposażona była w materac o grubości 10 cm, z poliuretanowej wkładki owiniętej wieloma warstwami tkaniny. Według danych zebranych przez Biuro ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej i Materiałów Wybuchowych (ATF) większość z cel zawierała 584 m2 łatwopalnej tkaniny i 15,2 m3 poliuretanowej wyściółki materaca. Ponadto w pomieszczeniach pełno było podłączonych do prądu przedłużaczy i sprzętów (lampek, czajników, odbiorników radiowych itp.) [1].
W więzieniu Comayagua nie było żadnego systemu ochrony przeciwpożarowej, nawet zwykłych gaśnic. Warunki można uznać więc za prawdziwie piekielne - i to bazując wyłącznie na opisie budynków, które skazane były na tragedię w razie pożaru. Co więcej, więźniowie nie mogli liczyć na regularną pomoc medyczną ani psychiatryczną, a budżet pozwalał na zapewnienie im posiłków za mniej niż dolara dziennie na osadzonego. Należy dodać, że placówka mieściła ponad 850 więźniów, choć oficjalnie nie mogło ich tam przebywać więcej niż 520. Departament Stanu Stanów Zjednoczonych wydał ponadto raport, w którym stwierdzono, że osadzeni cierpieli w związku z tym z powodu „niedożywienia, przeludnienia i braku warunków sanitarnych”, a co gorsza - mieli łatwy dostęp do broni palnej [2].
Łatwo wyobrazić sobie, że w takich warunkach więzienie wytwarza własną hierarchię społeczną, w której strażnicy usuwają się na bok pod presją walczących między sobą gangów. A kluczowe role mogą odgrywać najbardziej nieoczekiwane postacie.
Tajemniczy medyk
Straż pożarna z Comayagua, oddalona o około 2 km od więzienia, otrzymała telefon z centrum dyspozytorskiego w stolicy (dokąd zadzwonili być może sami więźniowie) około godz. 22.58. Czas wybuchu pożaru szacowany jest przez straż pożarną na godz. 22.50, choć według niektórych źródeł mogło to nastąpić nawet pół godziny wcześniej. Natychmiast wysłano na miejsce dwa samochody strażackie, które dotarły do bramy więzienia około 2 min po otrzymaniu zgłoszenia, co nie oznacza, że strażacy mogli od razu podjąć akcję ratowniczo-gaśniczą. Przez kilka minut (według niektórych źródeł sześć, a według innych - dłużej) byli powstrzymywani przed wejściem na teren więzienia [1]. Taki ruch mógł wynikać z obaw więziennych władz i policji, że w mgnieniu oka potencjalnie niebezpieczni przestępcy znajdą się całkowicie poza kontrolą, a w okolicy słychać było strzały. Zagadnienie to pozostało jednak nierozstrzygnięte.
Wywiady ATF z ocalałymi wskazują, że więźniowie w celi nr 6 zostali obudzeni przez ogień, który pojawił się na górnym poziomie łóżka w pobliżu drzwi wyjściowych; początkowo próbowano go ugasić wiadrem z wodą, a niektórzy z więźniów - sądząc, że sytuacja została opanowana - ponownie poszli spać. Pożar prędko jednak rozprzestrzenił się po łatwopalnych materiałach, którymi obudowane i obwieszone były sąsiednie łóżka, a następnie powędrował w dół, razem z pianką poliuretanową, która spadała z materaców. Celę wypełnił gęsty toksyczny dym, a płomienie przedostały się przez zakratowane okno z celi nr 6 do celi nr 7.
Według zeznań świadków zamieszanie w celach zaalarmowało osobę, która miała dostęp do kluczy. Do dziś nie podano do wiadomości publicznej, czy był to pracownik więzienia, czy więzień. Wiadomo jedynie, że więźniowie potocznie mówili o nim „Medyk”. Człowiek ten udał się na miejsce pożaru, aby uwolnić osadzonych i, jak podaje raport ATF, początkowo nie dostrzegł płomieni wydobywających się z cel nr 7, 8, 9 i 10, widział za to wydostający się z nich dym. Warto tu zaznaczyć, że w celi nr 9 ognia rzeczywiście nie było - pomieszczenie miało mniej pryczy, nie były one piętrowe, więc zawierało znacznie mniej palnych materiałów. Gdy „Medyk” dotarł do celi nr 6 i zobaczył płomienie, w pierwszej chwili w panice nie mógł znaleźć właściwego klucza. Wydobywające się z celi ciepło opisywał w swoich zeznaniach jako wyjątkowo intensywne i promieniujące w dół. W końcu znalazł właściwy klucz i otworzył celę, lecz zaledwie trzech więźniów uciekło tą drogą.
Następnie „Medyk” otworzył drzwi do celi nr 7, w której pod sufitem widoczne były już płomienie. Trzech więźniów wyszło na zewnątrz, a kilku innych uciekło przez pospiesznie wyrwaną w blaszanym dachu dziurę - nie byli to zresztą jedyni osadzeni, którzy wybrali tę drogę ucieczki. Po otwarciu drzwi do cel nr 8, 9 i 10 uciekło kilka kolejnych osób. „Medyk” przystąpił do otwierania cel 2, 3, 4 i 5, które znajdowały się w sąsiednim budynku, nie dostrzegł tam jednak ognia ani dymu. Cela nr 1 została otwarta przez więźnia, który użył w tym celu drążka z siłowni. „Medyk” oraz równie tajemniczy więzień uzbrojony w drążek byli zatem jedynymi osobami, które w ten czy inny sposób otworzyły drzwi w placówce w obliczu wypełniających budynek dymu i płomieni.
Interwencja służb
Gdy ratownicy, po kilku minutach bezowocnego oczekiwania (wypełnionego głównie szukaniem kogokolwiek, kto byłby w posiadaniu kluczy do cel), dotarli wreszcie do płonących budynków, wszystkie kraty były już otwarte [3]. Do rozpoczęcia gaszenia użyto dwóch węży, poczynając od cel nr 6 i 10. W ciągu kilku minut żywioł został opanowany. I chociaż czas rozpoczęcia pożaru nie jest jasny, mógł on trwać zaledwie 20 min.
Jak nietrudno się domyślić, ogień pochłonął cały materiał palny w celach nr 6, 7, 8 i 10, a strażacy i personel ratowniczy trafili na zwęglone ciała. W celi nr 7 znaleziono 77 ciał, a w celi nr 6 zginęli niemalże wszyscy przebywający tam więźniowie (prawdopodobnie z wyjątkiem trzech osób, uwolnionych przez „Medyka”). Podczas pożaru niektórzy osadzeni w celach nr 6, 7, 8 i 10 uciekli przed płomieniami do łazienek, ostatecznie jednak nie przeżyli. Fakt, że ogień rozpoczął swoją drogę od celi nr 6, gdzie znajdują się drzwi wyjściowe do budynku, i rozprzestrzenił się na pozostałe pomieszczenia, potwierdza scenariusz, w którym większość więźniów przeniosła się na tyły cel i zginęła w łazienkach. Poza celami nr 6-10 żadnych zgonów w wyniku pożaru nie zgłoszono.
Drugi budynek, mieszczący cele nr 1-5, został jednak wystawiony na promieniowanie cieplne. Także budynek służący jako więzienna placówka edukacyjna oraz budynek administracyjny, położony na wschód, uległy uszkodzeniom termicznym i łukowym od stopionych przewodów elektrycznych.
Łącznie około 475 więźniów uciekło z pożaru, wielu przez dach zakładu - zostali tym samym uznani za zbiegów. Kilku przeskoczyło mury, aby uciec przed ogniem (i przy okazji być może przed wymiarem sprawiedliwości), ale podobno zostało zastrzelonych przez strażników więziennych [1, 3]. Około 30 więźniów przewieziono do stolicy na specjalistyczne leczenie ciężkich oparzeń.
Domniemane przyczyny
Podczas gdy trwała opóźniona i skazana na porażkę akcja ratownicza, rodziny więźniów gromadziły się przed placówką. Strażnicy więzienni używali telefonów komórkowych do robienia zdjęć ocalałym, aby pokazać je krewnym (gdzie byli owi strażnicy, gdy „Medyk” biegał z kluczami pomiędzy celami lub gdy strażacy szukali kogoś, kto dysponowałby kluczami - tego nie wiadomo). Panował ogólny chaos. Niektórzy próbowali szturmować więzienie, aby odebrać szczątki zmarłych lub chociaż zaczerpnąć informacji, co stało się z ich krewnymi; inni rzucali w przedstawicieli władz i służb kamieniami. Ostatecznie panujący nieporządek doprowadził do starć z policją i wojskiem, podczas których użyto gazu łzawiącego [4].
W bezpośredniej reakcji ówczesny prezydent Hondurasu Porfirio Lobo Sosa obiecał wyczerpujące śledztwo w sprawie pożaru [5]. Prezydent Meksyku Felipe Calderón podkreślił solidarność Meksyku ze społecznością Hondurasu i zobowiązał się do wysłania lekarzy i pomocy. Stany Zjednoczone wysłały pracowników ATF, aby pomogli w zbadaniu pożaru na prośbę rządu Hondurasu, a ambasador Izraela w Hondurasie przedstawił ofertę izraelskiej firmy na zbudowanie czterech nowych więzień z zastosowaniem wysokich środków bezpieczeństwa i ochrony.
Pomimo wewnętrznego wzburzenia i międzynarodowego zainteresowania przyczyna pożaru w Comayagua to wciąż kwestia sporów. Niedługo po tragedii Paola Castro, lokalna gubernator i była pracownica więzienia, powiedziała dziennikarzom, że jeden z więźniów zadzwonił do niej na chwilę przed pożarem i poinformował, że zamierza podpalić obiekt i zabić wszystkich w środku. Twierdziła, że wezwała wtedy Czerwony Krzyż i strażaków. Danelia Ferrera z biura prokuratora generalnego Hondurasu stwierdziła jednak, że śledczy z Hondurasu i USA nie wykryli żadnych oznak, jakoby to podpalacz podłożył ogień w więzieniu Comayagua i pożar zapoczątkowany został najpewniej przez pozostawioną płonącą świecę lub papierosa [6]. Wykluczono też inne przyczyny, takie jak uderzenie pioruna czy usterka elektryczna.
Wyniki dochodzenia przeprowadzonego przez ATF poparły wnioski władz Hondurasu. Również według ATF dynamika pożaru wskazuje na to, że przyczyną był najprawdopodobniej otwarty płomień, który przypadkowo zetknął się z bliżej nieokreślonymi materiałami palnymi, np. z materacami, na górnym poziomie łóżek przy zachodniej ścianie celi nr 6. Wkrótce po pożarze Krajowe Stowarzyszenie ds. Ochrony Przeciwpożarowej (NFPA) przeprowadziło własne dochodzenie, uzyskując pełny dostęp do miejsca pożaru pod eskortą funkcjonariusza Straży Pożarnej Comayagua. Wnioski NFPA dotyczyły jednak głównie niedostatecznych standardów bezpieczeństwa w więzieniu Comayagua, a także szerszego obrazu złych warunków panujących w honduraskich zakładach penitencjarnych [1, 6].
Wiele rodzin zmarłych więźniów nie zaakceptowało wniosku, że pożar był tylko wypadkiem, m.in. za sprawą sprzecznych komunikatów ze strony przedstawicieli rządu. Gubernator Castro mówiła przecież, że podpalaczem był więzień, a później wycofała się z tych zeznań. Także niektórzy więźniowie, którzy przeżyli, twierdzili, że przed wybuchem pożaru słyszeli okrzyk: „Wszyscy tu umrzemy!”, pochodzący od domniemanego podpalacza. Ponadto gdy płonął ogień, słychać było strzały, a niektórzy więźniowie twierdzili, że strzelała do nich policja, czemu policja zaprzeczyła, twierdząc, że były to jedynie strzały ostrzegawcze [6]. Warto pamiętać w tym kontekście również o fakcie, że sami więźniowie mieli według rządowego raportu dostęp do broni, w panującym po pożarze chaosie mogło więc dojść do kilku różnych starć.
Wyciągnięta lekcja
Pożar w Comayagua jest czwartym pożarem więzienia w Hondurasie od 1994 r., w wyniku którego zginęło co najmniej 70 osób [4]. Władze Hondurasu wiedziały o wysokim ryzyku pożaru w więzieniu Comayagua co najmniej od 2004 r., o czym świadczą dwa raporty z inspekcji miejskiej straży pożarnej, które zalecały zainstalowanie przenośnych gaśnic i odnotowywały obecność potencjalnie wadliwych przewodów elektrycznych. „Ta straszna tragedia jest wynikiem panujących w więzieniach warunków, które są objawem większego kryzysu bezpieczeństwa publicznego w kraju” - powiedział José Miguel Vivanco, dyrektor amerykańskiego oddziału Human Rights Watch [7].
Podczas gdy więzienia w Ameryce Łacińskiej na ogół są podatne na pożary i zamieszki, według organizacji praw człowieka i innych obserwatorów problem w Hondurasie jest szczególnie poważny. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych Honduras ma najwyższy wskaźnik morderstw na świecie. Instytucje tego kraju wciąż odbudowują się po zamachu stanu z 2009 r., a starcia pomiędzy działającymi niemalże bez ograniczeń grupami przestępczymi to codzienność. W 24 więzieniach w kraju przebywa prawie dwukrotnie więcej więźniów, niż pozwala na to ich pojemność [1, 7]. Placówki penitencjarne są tak przeciążone, że w 2010 r. rząd ogłosił stan wyjątkowy w systemie więziennictwa, przyznając, że prawie połowa z nich nie spełnia minimalnych wymagań tak pod kątem bezpieczeństwa, jak i pod względem sanitarnym [8].
Zdaniem NFPA więzienie w Comayagua, aby dalej funkcjonować, potrzebowałoby zainstalowania tryskaczy, gaśnic i systemu alarmowania, a także umieszczenia dymoodpornych przegród pomiędzy poszczególnymi modułami. Stwierdzono, że muszą zostać także podjęte odpowiednie środki, aby ograniczyć ilość łatwopalnych materiałów w celach, a materiały, którymi więźniowie zapewniają sobie prywatność na swoich pryczach, powinny spełniać kryteria odporności na rozprzestrzenianie się ognia zawarte w NFPA 701. Zaleca się, aby same materace były oceniane pod kątem zagrożenia pożarowego (wytyczne w tym celu zawarte są w wytycznych ASTM F1870 - to Standardowy przewodnik dotyczący wyboru metod badań ogniowych do oceny wyposażenia tapicerskiego w zakładach karnych i aresztach śledczych) [1].
Wszystkie środki podjęte, by zbadać przyczynę pożaru w więzieniu Comayagua i doradzić odpowiednie zmiany, a także współpraca NFPA ze strażą pożarną i Ministerstwem Spraw Wewnętrznych Hondurasu, by poprawić przyszłą sytuację, z pewnością zwróciły uwagę na tragiczną sytuację, w jakiej znalazło się tamtejsze więziennictwo w kontekście prawa budowlanego i przepisów ochrony przeciwpożarowej. Jednak na dłuższą metę niewiele się zmieniło - brutalne walki między gangami, przeludnienie i niedotrzymywanie standardów bezpieczeństwa w placówkach penitencjarnych w Ameryce Łacińskiej to wciąż codzienność [1]. Więzienie Comayagua dalej funkcjonuje, lecz niewiele wskazuje na to, aby zaszły tam znaczące zmiany w kwestiach bezpieczeństwa pożarowego.
Aleksandra Radlak jest tłumaczką z angielskiego i rosyjskiego oraz autorką m.in. powieści, opowiadań i felietonów