Niby nic…
2 Maja 2018Ochotnicza straż pożarna w podwarszawskim Nadarzynie powstała w 1906 r. W ostatnich latach rozsławiła ją na cały świat najpopularniejsza polska orkiestra dęta, prowadzona od 1998 r. przez Mirosława Chilmanowicza.
Podczas Mistrzostw Świata Muzyki,
które odbyły się w grudniu zeszłego roku w Tajlandii, Orkiestra Ochotniczej Straży Pożarnej w Nadarzynie znowu pokazała swoją wirtuozerię. Mistrzostwa zostały podzielone na cztery kategorie: pokaz orkiestr marszowych, marszującą bitwę muzyczną, paradę uliczną i orkiestrę koncertową. Nadarzyńska orkiestra okazała się najlepsza w paradzie ulicznej, a w klasie open zajęła trzecie miejsce. To jeden z wielu sukcesów, które ma już na swoim koncie. Dodajmy tylko, że jako jedyna z ponad 800 orkiestr strażackich biorących udział w Ogólnopolskim Festiwalu Orkiestr Dętych OSP zdobyła tytuł Mistrza Polski we wszystkich konkurencjach: programie koncertowym, przemarszu oraz musztrze paradnej (w 2009, 2013 i 2017 r.).
… a tak to się zaczęło…
Na pomysł utworzenia strażackiej orkiestry wpadł przed laty Janusz Grzyb, wójt gminy Nadarzyn. Zwrócono się wówczas do Mirosława Chilmanowicza, tamburmajora i kapelmistrza Orkiestry Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. - To było dla mnie wyzwanie. Dostałem 5 tys. zł na wszystko, czyli niewiele. Wyszukiwałem instrumenty w komisach, na Stadionie Dziesięciolecia, skupowałem od Rosjan, Gruzinów jakieś zdezelowane klarnety, które potem własnym sumptem naprawialiśmy. Informację o powstaniu orkiestry popularyzowała lokalna prasa, ale ja sam chodziłem do szkoły w Nadarzynie, byłem chyba w każdej klasie. Opowiadałem, jak ma to wyglądać, jakie są perspektywy, co możemy osiągnąć. Sam w to wtedy, prawdę mówiąc, nie wierzyłem - wspomina Mirosław Chilmanowicz. Na pierwszą próbę przyszło jakieś sześć, siedem osób w różnym wieku. Na kolejną już tylko dwie. - Zaczynaliśmy od podstaw, omawiania nut. Instrumenty piszczały, gwizdały. Ludzie się zniechęcali. To była mozolna, niezwykle trudna praca. Z reguły jest tak, że orkiestra potrzebuje około dwóch lat, by zagrać jakieś pierwsze proste utwory - stwierdza kapelmistrz. Z czasem do orkiestry, która stała się swoistą atrakcją Nadarzyna i sposobem na aktywne spędzenie wolnego czasu, zaczęło dołączać coraz więcej chętnych. Teraz gra w niej około 60 osób. Bywa, że całe rodziny. - Gram w orkiestrze od 2003 r. - mówi Wojciech Piechal, grający na bębnie marszowym. Zacząłem przywozić na próby córkę, która chciała grać na saksofonie, potem dołączył też syn. Ale sam nie miałem zajęcia. Orkiestra istniała już wtedy pięć lat. Bębna jeszcze nie było. Aż któregoś razu dyrygent powiedział, że i mi trzeba dać jakiś instrument. I zakupił taki bęben jeszcze nie za bardzo profesjonalny, zacząłem na nim grać i zostałem do dziś - dodaje z uśmiechem.
O przyjęcie do orkiestry może ubiegać się każdy, kto tylko chce zacząć tę niezwykłą przygodę. Trzeba jednak przejść pozytywnie weryfikację słuchu muzycznego i poczucia rytmu. Bez tego ani rusz. Jest duża rotacja, bo początkujący często myślą, że po miesiącu już będą grali w orkiestrze. Nowe osoby, bez wykształcenia muzycznego, ćwiczą indywidualnie z instruktorami. Zwykle mijają dwa, trzy lata, zanim dołączą do orkiestry. Na pewno trzeba być cierpliwym i przygotowanym na żmudną pracę. O tym, że warto podjąć ten trud przekonuje trębaczka Ewelina Dymowska. - Trafiłam do orkiestry prawie trzy lata temu. Wcześniej słyszałam o niej już dużo dobrego, jednak szkoła muzyczna, którą w tamtym czasie miałam jeszcze nieskończoną, uniemożliwiała mi przychodzenie na próby. Poziom jest tak wysoki, że naprawdę nie mam poczucia, by grali w niej amatorzy. I dodaje: - Uwielbiam grę w orkiestrze, wcześniej byłam kształcona raczej w kierunku gry solistycznej. Tutaj jest inaczej. Oczywiście jako trębaczka, mam wiele okazji by grać solo przeróżne sygnały czy też solówki, natomiast ponad wszystko cenię grę zespołową. Jest to suma wspólnych emocji, każdy z nas coś z siebie daje. To naprawdę fantastyczne uczucie.
… zwyczajne pa pa pa
O tym, że nadarzyńska orkiestra nie gra takiego znowu zwyczajnego pa pa pa, świadczą jej kolejne sukcesy i popularność nie tylko w Polsce, lecz także (a może przede wszystkim) za granicą. Zespół koncertował chyba już we wszystkich krajach Europy, m.in. we Włoszech, Niemczech, Grecji, Bułgarii, Czechach, w Hiszpanii, na Malcie i na Ukrainie. W 2009 r. grał w Chinach, podczas 9. Artystycznego Festiwalu w Pekinie, a jego występy zostały przyjęte bardzo gorąco przez pekińską publiczność. Muzycy z Nadarzyna w październiku 2009 r. wzięli udział w 72. Paradzie Pułaskiego w Nowym Jorku, a w grudniu koncertowali w Singapurze i Malezji. Podczas tego wyjazdu uczestniczyli m.in. w Festiwalu Orkiestr Dętych w Singapurze. Koncert galowy odbył się w jednej największych i najnowocześniejszych sal koncertowych na świecie - Esplanade Concert Hall. W Kuala Lumpur występowali zaś dla królowej Malezji na koncercie charytatywnym. W 2011 r. odbyli tournée po Australii i Tasmanii. W kwietniu 2014 r. reprezentowali Polskę na Międzynarodowym Festiwalu Dziedzictwa Kultury i Integracji w Hue w Wietnamie, a w 2016 r. w Szanghaju. Warto też wspomnieć, że w 2008 r. minister kultury i dziedzictwa narodowego wyróżnił orkiestrę odznaczeniem „Zasłużony dla Kultury Polskiej".
Pokazujemy, że muzyka łączy, a nie dzieli - mówi Mirosław Chilmanowicz, założyciel i kapelmistrz Orkiestry OSP w Nadarzynie.
Zdradzi nam pan receptę na prowadzenie amatorskiej orkiestry? Co dla pana jako zawodowca jest w tym najciekawszego?
Nasza orkiestra to grupa 60-70 osób o różnych temperamentach, charakterach, różnym wykształceniu i wieku. Staram się stworzyć taki klimat, by każdy dobrze się w niej czuł. Szanujemy się i lubimy, słuchamy wzajemnie. Z dzieckiem dziewięcio-, dziesięcioletnim rozmawiam jego językiem: cześć, siemanko, piąteczka - a z profesorem porozumiewam się zupełnie inaczej. Podchodzę profesjonalnie do tego, co robimy. Męczę ich czasami (śmiech). Ale czuję, że mamy w sobie potencjał, szkoda byłoby go zmarnować, obniżyć poziom.
Pamięta pan moment, w którym poczuł, że amatorzy przestają być amatorami?
Napisaliśmy w którymś momencie projekt do ministerstwa i otrzymaliśmy 100 tys. zł dotacji. Wymieniliśmy wszystkie instrumenty i to był moment, gdy zaczął się faktyczny rozwój orkiestry. Udało się też zatrudnić instruktorów z Orkiestry Reprezentacyjnej Wojska Polskiego, czyli zawodowców. Przychodzili na próby, uczyli. Tak jest do dziś. To namiastka szkoły muzycznej pierwszego, a nawet drugiego stopnia. I to zdecydowało o poziomie naszej orkiestry.
Jesteście też mistrzami w musztrze paradnej. To kolejny poziom trudności?
Oglądający nas ludzie zwykle nie zdają sobie sprawy, ile wysiłku i przygotowań wymaga taki pokaz. Porównuję to do opery - trzeba zgrać doskonale dźwięk z ruchem. To nie są przecież jakieś proste elementy, ale obroty, chodzenie na kuckach, podskoki, udawanie baletu czy ruchów Michaela Jacksona. Mam wielki szacunek dla naszych muzyków, którzy często poświęcają swój wolny czas, przychodzą na próby i ćwiczą, ćwiczą, ćwiczą.
Skąd czerpie pan pomysły na choreografie, które zachwycają ludzi na całym świecie?
Wymyślając nową choreografię, staram się wszystko analizować z punktu widzenia odbiorcy, widza. Siadam na trybunie, rozrysowuję coś sobie, zamykam oczy i zaczynam konstruktywną krytykę (śmiech): „Nie, to jest niedobre, za długo trwa, to nie chwyci, to się nie sprzeda. A to jest za mało dynamiczne, te tempa muszą być zaskakujące, pozostawiać dozę niedosytu”. Wydaje mi się, że wiem, czego oczekuje publiczność, co się dobrze sprzedaje.
Wasz repertuar jest naprawdę szeroki - od muzyki poważnej po disco polo. Nie łatwiej byłoby się wyspecjalizować?
Nie, wręcz przeciwnie. Orkiestra amatorska tego typu nie powinna się specjalizować w jednym gatunku muzycznym. Gramy w najlepszych salach koncertowych na świecie, ale też na dożynkach. Muszę dobierać repertuar tak, by publiczność usatysfakcjonować, wywołać uśmiech. No przecież nie zagramy Brahmsa, gdy ludzie chcą usłyszeć piosenki Zenka Martyniuka. I ja uważam, że to jest piękne, bo w ten właśnie sposób pokazujemy, że muzyka łączy ludzi. No i dzięki temu doceniają nas wszyscy - i wielbiciele disco polo, i profesorowie akademii muzycznych.
Macie na swoim koncie wiele sukcesów w konkursach w Polsce i za granicą, jesteście zapraszani na prestiżowe festiwale. Czy któryś z wyjazdów, koncertów szczególnie zapadł panu w pamięć?
Każdy koncert, występ i podróż to dla nas nowe doświadczenia. Najbardziej dla mnie prestiżowym i nobilitującym występem był koncert, który zagraliśmy pięć lat temu w Operze Narodowej w Teatrze Wielkim na koncercie inauguracyjnym festiwal La Folle Journée de Varsovie. 40 wykonawców z całego świata, sami zawodowcy. Z polskich orkiestr brały w nim udział: Sinfonia Varsovia, Narodowa Orkiestra Polskiego Radia, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej, Orkiestra Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, no i… Orkiestra OSP Nadarzyn (śmiech). Recenzenci byli zszokowani poziomem naszej gry, że potrafimy Brahmsa zagrać tak profesjonalnie!
Osiągnęliście już właściwie wszystko. To co dalej?
Znamienna była dla mnie wizyta Issama El-Mallahiego, dyrektora Królewskiego Teatru Operowego w Maskacie (Oman), który przyjechał do nas, by naocznie się przekonać, jacy jesteśmy, co robimy. Zobaczył naszą musztrę paradną w Internecie i zachwycił się nami. Przyjechał nas zaprosić na festiwal do Omanu. Zorganizowaliśmy dla niego koncert w naszym stylu, czyli bardzo aktywny, interaktywny, w relacji z publicznością. Opowiadałem mu, że w naszej orkiestrze grają całe rodziny, a mamy takich rodzin dziesięć. I jemu to się tak spodobało, że zaprosił nas też na tournée po całym Omanie. A w naszej księdze pamiątkowej napisał: „Zadziwiające, że w tak małej miejscowości tak dużo jakości”. Myślę, że zrobimy wszystko, by utrzymać tę jakość. No więc gramy dalej…
Elżbieta Przyłuska
fot. arch. OSP Nadarzyn
kwiecień 2018