Nigdy nie wiadomo, kto wygra
28 Lipca 2017Żeby zrobić czternastkę, trzeba dużo pracować, ale trzynastkę… To już wiedzą tylko ci, którzy ją zrobili. A jest nas w Polsce zaledwie pięciu: Karol Utrata, Artur Tokarczyk, Mirosław Cyrson, Tobiasz Klama i ja - mówi kpt. Bartłomiej Siepietowski, zastępca dowódcy zmiany w JRG nr 6 w Krakowie (jednostka o specjalizacji ratownictwo chemiczno-ekologiczne), wielokrotny zwycięzca Mistrzostw Polski w Sporcie Pożarniczym.
Od jak dawna trenuje pan sport pożarniczy? I dlaczego akurat tę dyscyplinę, a nie na przykład siatkówkę?
Sport pożarniczy trenuję od listopada 2005 r., kiedy to trenerzy wychowania fizycznego z Centralnej Szkoły PSP zwerbowali mnie do drużyny. Byłem wówczas rezerwowym, ale szybko okazało się, że znajdzie się dla mnie miejsce w pierwszej dziesiątce. Zawsze lubiłem piłkę nożną i bieganie, ale sport pożarniczy brzmiał ciekawie i ciekawie wyglądał. Bieganie z drabiną, bieganie z wężami po przeszkodach, warkot motopompy czy gaszenie w sztafecie - zrobiło to na mnie wrażenie. Później okazało się, jak trudny to sport i jak dużo wymaga pracy.
W jaki sposób przygotowuje się pan do zawodów?
Od początku uprawiania tego sportu co roku dowiadywałem się czegoś innego, z roku na rok poziom konkurencji na świecie się podnosi. Staram się wdrażać nowe metody treningu czy podpatrzone u kolegów zza granicy tzw. myki techniczne. W miarę zagłębiania się w ten sport pracuję uważniej, dokładniej i solidniej. Poza tym nie tylko ćwiczę na siłowni, biegam po tartanie czy wspinam się po drabinie, lecz także analizuję materiały filmowe z treningu, rozmawiam z trenerem i kolegami o tym, co jeszcze poprawić. Teraz bazuję na tym, co wypracowałem w poprzednich latach i staram się fizycznie wstrzelić z formą na główne starty.
Jak udaje się panu pogodzić treningi i udział w zawodach z życiem prywatnym, ze służbą?
Dzisiaj patrzę na to wszystko troszkę inaczej, bo mam żonę i dwóch małych synów. Zawsze uważałem, że to rodzina jest na pierwszym miejscu. A od kiedy mam dzieci, nabrała dla mnie jeszcze większego znaczenia. Poświęcam im dużo czasu, ale w zamian dostaję o wiele więcej, a dzięki mojej żonie Irminie zostaje mi jeszcze trochę czasu na trzy, cztery treningi w tygodniu. Ona bardzo mnie wspiera i jestem jej za to wdzięczny. W pracy sport zawsze traktowałem jako coś dodatkowego, staram się nie zaniedbywać swoich obowiązków. Ćwiczę, kiedy mam wolne, choć moje wyjazdy odbijają się na załodze, bo pod moją nieobecność koledzy muszą mnie zastępować. Zawsze jednak podnoszą mnie na duchu i życzą sukcesu, a kiedy wracam z zawodów, czekają na relacje z nich. Moi przełożeni także mnie wspierają, delegują na zgrupowania i wierzą we mnie - choć przecież nie zawsze wygrywam.
Która konkurencja jest pana konikiem, a która sprawia największą trudność?
Hakówka, czyli wspinanie na trzecie piętro wspinalni, to moja ulubiona konkurencja. Bardzo techniczna i wymagająca dużej sprawności fizycznej, a do tego odpowiedniego nastawienia psychicznego. Kiedyś wydawało mi się, że nigdy nie wykonam jej w czasie krótszym niż 14 s, a dziś udaje mi się to bardzo często. Postęp w tej konkurencji wymaga jednak ogromnej pracy. Żeby zrobić czternastkę trzeba dużo pracować, ale trzynastkę… To już wiedzą tylko ci, którzy ją zrobili. A jest nas w Polsce zaledwie pięciu: Karol Utrata, Artur Tokarczyk, Mirosław Cyrson, Tobiasz Klama i ja. Ta konkurencja sprawia mi też największą trudność, bo mam świadomość, że niewielki błąd podczas biegu może zdecydować o wyniku. Wystarczy, że poślizgnie się noga na szczeblu albo drabina zostanie źle zacięta i wynik jest gorszy o sekundę, a podium pozostaje poza zasięgiem. Pozostałe konkurencje oczywiście sprawiają też trudności, ale są na tyle ciekawe, że startuję w nich z przyjemnością.
Czy ma pan jakichś mistrzów sportowych, na których się pan wzoruje?
Wielu, ale żeby nikogo nie zanudzić, wymienię tylko kilkunastu [śmiech]. Przez 10 lat poznałem sporo wspaniałych zawodników. Każdy z nich, bez wyjątku, wykazywał się ogromną pracowitością. Mistrzem jest dla mnie Karol Utrata, który jako pierwszy w Polsce zrobił trzynastkę na drabinie hakowej, później jego pilny uczeń i obecny rekordzista Polski Artur Tokarczyk. Ale też koledzy Maciej Wilczewski i Radek Wawrzyniak. Maciek bardzo skrupulatnie pracował nad techniką na drabinie i pokazał, że mimo upływu lat zawsze warto coś zmienić, poprawić. Radek z kolei robił na 100 m czasy poniżej 17 s, podpinając rozdzielacz bokiem, co jest bardzo trudne. Mirosław Cyrson to rekordzista w dwuboju pożarniczym i na 100 m. Pamiętam go, odkąd biegam i od jakichś 6 lat rywalizuję z nim o najwyższy stopień na podium. Z zawodników zagranicznych mistrzami są dla mnie Albert Longinov, Roman Wagner i Wladimir Strelczienja. Dwaj pierwsi ustanowili rekord świata w drabinie hakowej - 12,56 s. Strelczienja z kolei robi czasy poniżej 13 s od kilku lat, a przy tym jest - moim zdaniem - najszybszy na szczeblach.
To nie pierwszy raz, gdy wygrywa pan w klasyfikacji generalnej. Co dają panu te zawody?
Na pewno nie uczestniczę w nich dla nagród. Realizuję tu swoje hobby, poprawiam sprawność, czasem uda mi się wygrać. Myślę, że fajnie jest być najlepszym wśród najlepszych. Do tego ten sport jest piękny, bo wszyscy tu sobie kibicują. Kiedy kolega, z którym rywalizuję, biegnie, też mu kibicuję i życzę jak najlepiej. Mistrzostwo Polski zdobyłem już po raz piąty i jestem z tego dumny. Każde zawody są inne, każde wyjątkowe, zawsze jest tu mnóstwo emocji, adrenaliny, spotyka się znajomych. To się nie może znudzić!
rozmawiała Elżbieta Przyłuska
lipiec 2017
Elżbieta Przyłuska jest filologiem polskim i historykiem sztuki, przez 10 lat była redaktorem „Przeglądu Pożarniczego”