Rozwój pożaru a zachowanie strażaka
22 Września 2015Jest październik 2001 r. Służę jako dowódca jednostki w miejskim obszarze Sydney. Siedzę przy swoim biurku i wpatruję się w leżącą na nim notatkę służbową. Jest w niej prośba o raporty dotyczące możliwości ulepszenia szkolenia i prowadzonych działań. Autorom najlepszych pomysłów oferowany jest staż za morzem. Okazja puka do drzwi…
Właśnie skończyłem czytać książkę „Fog attack” emerytowanego angielskiego strażaka, inżyniera pożarnictwa Paula Grimwooda. Czasem to, co przeczytamy, wywiera na nas olbrzymi wpływ.
I to była taka właśnie książka. Porównywała metody walki z pożarami w różnych częściach świata. Autor przeanalizował także pionierskie sposoby zwalczania pożarów, które pod koniec lat 80. stworzyli Szwedzi, w szczególności inżynierowie pożarnictwa Krister Giselsson i Mats Rosander. Kładło się w nich duży nacisk na zrozumienie teorii spalania i rozwoju pożaru w pomieszczeniu.
Celem było zwiększenie bezpieczeństwa strażaków stykających się z nagłym rozprzestrzenieniem pożaru, przede wszystkim ze zjawiskami: rozgorzenia, wstecznego ciągu płomieni i zapalenia gazów pożarowych. Badania uwzględniały też opracowanie technik operowania prądami gaśniczymi, służących schładzaniu palnych gazów pożarowych, powszechnie nazwanych chłodzeniem gazów.
Postanowiłem skorzystać z okazji stażu. Zacząłem się przyglądać naszej organizacji. O ile w niektórych aspektach wypadała naprawdę dobrze, o tyle na polu szkolenia (tak teoretycznego, jak praktycznego) w zakresie teorii rozwoju pożarów pozostawało wiele do zrobienia. Wykazałem to w moim raporcie i zasugerowałem zbadanie nie tylko tych nowych metod zwalczania pożarów, lecz także szkolenia strażaków w tym obszarze. W lipcu 2002 r. wyjechałem do Szwecji, aby uczyć się od Nilsa Bergstroma, głównego instruktora w szkole Szwedzkiej Agencji Służb Ratowniczych w Sandö (obecnie Szwedzka Agencja ds. Cywilnych Sytuacji Kryzysowych).
Po powrocie do Australii zająłem się zmianą sposobu zwalczania pożarów i szkolenia strażaków. W latach 2003-2006 wdrożono podstawowy program szkolenia CFBT (Compartment Fire Behaviour Training - szkolenie z zakresu zachowania się pożarów wewnętrznych) dla strażaków z nowego naboru i tych już pracujących, w tym dowódców.
Nienamacalna zmienna
Jednak nadal czegoś mi w tym wszystkim brakowało. W programie nauczania nie uwzględniliśmy bardzo ważnego elementu, jakim jest zachowanie strażaka w procesie podejmowania decyzji. Bywa przecież, że to, co robią ratownicy jest sprzeczne z tym, czego zostali nauczeni.
Strażacy nie mieli wiedzy z zakresu rozwoju pożarów, więc wdrożyliśmy system oparty jedynie na metodzie naukowej, koncentrując się na fizycznych zmiennych rozwoju pożaru.
Zaniedbaliśmy mniej namacalne, choć równie ważne zmienne wpływające na procesy myślowe każdego strażaka. Nie są one zazwyczaj oparte na wymiernych danych naukowych, które da sie dokładnie zbadać i zrecenzować, lecz kształtują się pod wpływem kultury, tradycji i oczekiwań nie tylko konkretnych osób, lecz także społeczeństwa jako całości. Procesy te mogą znacznie się różnić u poszczególnych strażaków w zależności od ich doświadczenia. Niemniej jednak to nastawienie mentalne odgrywa ogromną rolę w odbiorze pozyskiwanych informacji i naszej reakcji na nie, szczególnie w sytuacji kryzysowej.
Próbując zidentyfikować główne czynniki kształtujące działania strażaków w krytycznych momentach na miejscu zdarzenia, zacząłem wypytywać przyszłych oficerów w trakcie szkolenia dowódczego, jakie elementy wpływają na ich proces decyzyjny. W trakcie tych rozmów regularnie pojawiały się:
- świadkowie zdarzenia (w tym media),
- własne poczucie obowiązku,
- kultura i tradycje formacji,
- standardowe wytyczne działania formacji,
- oczekiwania kolegów,
- a dopiero na koniec - panujące warunki pożarowe.
Szybko stało się jasne, że mimo wysiłków, jakie wkładamy w poprawę stanu wiedzy na temat rozwoju pożarów, panujące warunki pożarowe nie były głównym czynnikiem decydującym o zachowaniu strażaka, ale jedynie jednym z wielu.
Nie ulega wątpliwości, że świadkowie zdarzenia mają wyraźne oczekiwania wobec przyjeżdżających do akcji strażaków. Powstały one wraz z pierwszymi oddziałami strażackimi i były ciągle wzmacniane. Obraz bohaterskiej postaci wyłaniającej się z trawionego ogniem domu, z uratowanym człowiekiem na rękach to potężna ikona kulturowa. Jest ona nieustannie wzmacniana przez media, dokarmiające potrzebę istnienia bohaterów i wykorzystujące każdą nadarzającą się okazję do ich stworzenia. Łatwość z jaką media przyklejają metkę bohatera komukolwiek (szczególnie strażakowi), można zobaczyć chociażby na przykładzie prawdziwej relacji: „Bohaterski królik ratuje rodzinę z pożaru domu… i umiera w wyniku zatrucia dymem. Królikowi przypisuje się uratowanie swoich właścicieli z pożaru domu we wschodniej Alasce, zanim zmarł w wyniku zatrucia. We wtorkowy poranek królik obudził swoją właścicielkę, drapiąc ją po brzuchu, doniósł rzecznik Departamentu Straży z Ketchikan”. Nie jesteśmy jedynymi bohaterami…
Śmiertelnik na piedestale
Bycie strażakiem stało się synonimem takich pojęć, jak powinność i bohaterstwo. Nowojorscy ratownicy najczęściej nazywani są „najdzielniejszymi z Nowego Jorku”. Głównymi wartościami, którym hołduje tamtejsza straż pożarna, są: odwaga, honor i poświęcenie. Czy może to nie wpływać na nastawienie strażaka? Jak ma on sprostać tak wysokim oczekiwaniom?
Strażacy często sami są częścią grona publiki - świadków zdarzenia i do pewnego stopnia podzielają oczekiwania ludzi wokół nich. Obraz tego, co strażak musi robić i jak powinien się zachowywać w określonych warunkach, mógł powstać w ich świadomości już w dzieciństwie.
Z tych oczekiwań społecznych wyrasta kultura środowiska strażackiego, która wpływa na działania strażaków. Tradycje ofiarnej służby są wzmacniane przez literaturę, kino i nagłówki gazet. Opowieści o zagrożeniu i podejmowanym ryzyku przekazywane są przez weteranów młodym strażakom. Te tradycje to potężne motywatory, nieformalnie kreujące oczekiwania.
Pośrednio w tej kulturze i tradycji istnieje także sposób wzajemnego postrzegania. Żaden strażak nie chce, by kolega uznawał go za lękliwego lub słabego. Takie myślenie może mieć głęboki wpływ na zachowanie strażaków w ich własnym gronie. Wiele razy w trakcie mojej kariery zawodowej, zamiast zasugerować koledze odwrót z pożaru, wybierałem milczenie, aby nie wypaść na bojaźliwego. Później już nie miałem wątpliwości, że kolega myślał podobnie. Jak często ten brak porozumienia zagrażał bezpieczeństwu strażaków?
Ułomność procedur
Sama organizacja wymaga od strażaków określonych zachowań. Nie istnieje na świecie straż pożarna, która nie miałaby zestawu reguł działania. Są one zazwyczaj ujęte w formie standardowych operacyjnych procedur lub wytycznych działania (SOP). W większości przypadków te jasno opisane procedury są w formie nakazowej. Mają zapewnić wzorzec reagowania na dany rodzaj zdarzenia, a obowiązek ich stosowania przez wszystkich strażaków ma doprowadzić do spójności i pewnej rutyny nawet podczas złożonych i dynamicznych sytuacji. Często jest to osiągane kosztem elastyczności, ponieważ żadna procedura nie jest w stanie sprostać wszystkim możliwym wariantom sytuacyjnym. W najlepszym przypadku zapewnia ona standardowe działania przy standardowym zdarzeniu, ale przecież nie ma dwóch identycznych sytuacji, a strażacy często zmagają się z nowymi, niespotkanymi wcześniej okolicznościami.
Problem z wieloma obecnymi procedurami polega na tym, że ich założenia opierają się na pożarach, których dziś już się nie spotyka. W latach 70. czas do wystąpienia rozgorzenia wynosił około 17 min., dziś to 4 min. Kiedyś pożary pomieszczeń łatwiej było kontrolować, bo ich wystrój bazował na produktach naturalnych, jak drewno, wełna czy bawełna. Przez ostatnie 40 lat coraz częściej pojawiały się jednak tworzywa sztuczne i syntetyczne, niezwykle zwiększające obciążenie ogniowe. Oznacza to, że szanse na osiągnięcie założonych celów znacznie się zmniejszyły.
A w praktyce...
Jak zatem wszystkie te elementy łączą się, wpływając na sposób zachowania strażaków przy zdarzeniu? Które dominują i czy stoją w sprzeczności z naszym szkoleniem z teorii pożarów?
Wierzę, że na te pytania można odpowiedzieć, analizując proste hipotetyczne zdarzenie, które stawiamy jako zadanie do przeanalizowania naszym szkolącym się dowódcom.
Najpierw prosimy ich, aby przyjrzeli się dwóm identycznym zdjęciom z pożaru (rys. 1). Widać na nich gęsty czarny dym wydobywający się z frontowych drzwi jednokondygnacyjnego domu mieszkalnego, na którego podjeździe stoi samochód. Prosimy, by przyjęli, że jest to ten sam pożar, ale w dwóch niezależnych wszechświatach - A i B.
Każdy dowódca ma sobie wyobrazić siebie jako kierującego akcją zaraz po przyjeździe do zdarzenia. Nie mają na razie innych sił i środków, są w stanie zbudować jedną linię gaśniczą. Najpierw prosimy, aby przyjrzeli się wszechświatowi A. Gorące, gęste, czarne gazy pożarowe wydostają się z drzwi frontowych, sugerując kontrolowany przez wentylację pożar gdzieś w głębi budynku. Płaszczyzna neutralna jest nisko i faluje. Jaśniejszy dym z pirolizy wypływa ze szczelin w dachu, w miarę jak materiały palne ulegają rozkładowi pod wpływem ciepła, okna ciemnieją, pokrywając się produktami spalania. Powietrze napływa przez otwarte drzwi, dostarczając tlenu do wciąż rozwijającego się pożaru.
Gdy dowódca prowadzi rozpoznanie, zastęp przygotowuje sprzęt, czekając na rozkazy. Wiadomo, że pożar wkrótce się rozwinie, dlatego trzeba się zastanowić, czy wejście strażaków do środka jest bezpieczne. W tym momencie pojawiają się właściciele posesji, informując, że w środku nie ma ludzi, oni razem z dziećmi są bezpieczni na zewnątrz.
Większość dowódców odetchnęłaby z ulgą i kazała strażakom czekać na wyniki dalszego rozpoznania. Pożar ma wszelkie oznaki szybkiego rozprzestrzeniania się, zbliża się moment rozgorzenia. Musieliby być szaleni, aby teraz wysłać ludzi do środka. Kilka minut później dochodzi do rozgorzenia w części frontowej. Zważywszy oznaki zewnętrzne, nie było to niespodzianką. Strażacy nie weszli do środka i udało się uniknąć niebezpiecznej sytuacji.
Teraz przyjrzyjmy się wszechświatowi B i identycznemu pożarowi. Tym razem jest jedna ważna różnica. W trakcie rozpoznania do dowódcy podchodzą właściciele, jednak zamiast powiedzieć o braku zagrożenia życia mówią, że nie ma ich syna, który prawdopodobnie przebywa nadal w domu. Czy oficer we wszechświecie B również każe strażakom czekać na wyniki dalszego rozpoznania, czy już podjął zupełnie inną decyzję? Czy strażacy już weszli, by odszukać dziecko? Czy ten dowódca jest szalony, aby wysyłać ludzi do środka w celu poszukiwania poszkodowanego?
Rozwój pożaru jest dokładnie taki sam w obu przypadkach, bo nie ma na niego wpływu fakt, że w domu pozostał człowiek. Jednak strażacy (w większości przypadków) wierzą, że wejście do środka we wszechświecie B jest uzasadnione, a we wszechświecie A nie. Panujące warunki pożarowe nie są zatem kluczową kwestią decydującą o wejściu do obiektu.
Kolejny przykład tego nierozwiązanego konfliktu przedstawił mi kolega, opowiadając o ostatniej akcji. Poprzedniego dnia wyjechali o szóstej rano. Na podjeździe stał samochód, a pożar miał miejsce na tyłach budynku. Był podobny do tego we wszechświatach A i B. Po przyjeździe wprowadzili przez drzwi frontowe linię gaśniczą. Mój kolega stwierdził, że w korytarzu było lekkie zadymienie i że słyszał pożar rozwijający się prawdopodobnie w kuchni na tyłach budynku. Wtedy poprosiłem, żeby przerwał, ponieważ chciałem mu powiedzieć co sądzę, że zrobił. Na początku zbiło go to z tropu, ale był ciekaw, czego się domyślam. Odparłem, że przeszukał pierwszy pokój po lewej. Wówczas zaśmiał się, przyznając, że dokładnie tak zrobił.
Wtedy poprosiłem go, żeby wyobraził sobie, że przyjechał do tego samego pożaru, ale tym razem, z jakiegoś powodu, strażacy weszli do działań dwie minuty później. Zacząłem opisywać zupełnie inną scenę od tej, którą on mi przedstawił. Powiedziałem mu, że został przyciśnięty do ziemi przez ciepło z niskiej i turbulentnej płaszczyzny neutralnej, składającej się z gęstego, czarnego dymu. Kiedy spojrzał w dół korytarza, zobaczył płomienie wydostające się z pomieszczenia na końcu, w którym nastąpiło rozgorzenie po wypadnięciu okna. Poprzez dym płomienie zaczęły przetaczać się po suficie w jego stronę. Co by teraz zrobił?
Mój kolega zawahał się przez chwilę, po czym odparł: „Przeszukałbym pierwszy pokój po lewej”, czyli zrobił dokładnie to samo. Właściwie opisałem mu oznaki nadchodzącego rozgorzenia. Wiedziałem, że on je zna - sam go szkoliłem kilka lat wcześniej. Jednak niezależnie od oznak rozwoju pożaru, zignorowałby to, co mówił pożar, ze względu na konflikt z innym celem. Jeśli tak robi większość strażaków, to po co zawracamy sobie głowę, ucząc o rozwoju pożaru, skoro go ignorują, podczas gdy to on powinien być najważniejszym czynnikiem, do którego dobiera się formę i taktykę działań?
To jasny przykład, że na zachowania strażaków podczas działań nie miała jak dotąd wpływu współczesna teoria rozwoju pożaru i że potrzeba szybkiego ratowania, niezależnie od warunków pożarowych, jest rutynowym podejściem. Decyduje nie tylko o wejściu do budynku, lecz także o tym, co dzieje się wewnątrz. Konieczność niesienia pomocy często oznaczała, że sam pożar i jego oznaki dostrzeżone po przybyciu strażaków na miejsce nie były najistotniejsze przy formułowaniu zamiaru taktycznego. Oznaczała też, że kluczowe oznaki szybkiego rozprzestrzenienia pożaru mogły być ignorowane, ponieważ stały w konflikcie z innymi celami.
Jak strażacy mogą wpływać na takie sytuacje? Czy przyjmą większe ryzyko jako część wpisaną w zawód, czy też będą się szkolić, aby mieć wiedzę i umiejętność pracy w sposób zdeterminowany przez panujące warunki pożarowe, a nie przez czynniki ludzkie? Weźmy pod uwagę, że w przeszłości strażacy po prostu mieli czas, żeby wydobyć poszkodowanego z pożaru.
Programy szkolenia muszą obejmować i wskazywać sposoby rozwiązywania tego rodzaju konfliktów - między oczekiwaniami a tym, co można zrobić ze względu na współczesne środowiskopożaru. To temat, nad którym trzeba dyskutować. Wszyscy strażacy muszą nauczyć się, jak można ratować, pamiętając o coraz mniejszych szansach dla poszkodowanych w dzisiejszych pożarach. Być może najlepszym dla poszkodowanego sposobem ratowania jest natychmiastowe przystąpienie pierwszych sił do gaszenia pożaru? Być może w ten sposób środowisko pożaru wewnętrznego stanie się bezpieczniejsze, zarówno dla strażaków, jak i tych, którzy potrzebują pomocy.
John McDonough jest strażakiem od 25 lat i służy jako inspektor w Straży Pożarnej w New South Wales w Australii. Kierownik grupy szkolenia pożarowego, powstałej w celu wdrożenia programu CFBT (zwalczania pożarów wewnętrznych). Pomagał tworzyć programy w Victorii, Tasmanii, ACR, Australii Południowej oraz na Terytorium Północnym. Jest współautorem książki 3D Fire fighting - Training, Tactics and Techniques, opublikowanej w Stanach Zjednoczocnych przez Fire Protection Publications/International Fire Service Training Association. W 2009 r. został odznaczony Medalem Straży Pożarnych Australii.