Ćwiczenia po... akcji
1 Września 2015Każde ćwiczenia przeprowadza się po to, by odpowiednio przygotować ratownika do realnych działań. Powinny mu one dać wiedzę o wszelkich narzędziach pracy i umiejętność świadomego posługiwania się nimi. Zdarza się jednak, że rzeczywistość wyprzedza plany. Tak właśnie było z ćwiczeniami SimEx 2015 „CountDown” w Lucernie (Szwajcaria).
W ćwiczeniach wzięło udział 11 grup szkieletowych, które tworzyli ratownicy z: Austrii, Chin, Francji, Niemiec, Japonii, Jordanu, Maroko, Polski, Szwajcarii, Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz Arabii Saudyjskiej. Trenerami i partnerami szwajcarskich ćwiczeń dowódczo-sztabowych poza przedstawicielami INSARAG byli instruktorzy z: Austrii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Japonii, Luksemburga i USA. W założeniu ćwiczenia miały odpowiedzieć na wiele wątpliwości dotyczących modyfikacji procedur INSARAG dla grup USAR, pomóc wypełnić luki w formularzach i dokumentach. Traf jednak chciał, że ich termin wypadł po katastrofalnym w skutkach trzęsieniu ziemi w Nepalu. Pochłonęło ono wiele tysięcy ludzkich istnień, zmuszając do samodzielnego opanowania procedur i samodzielnego wypełnienia luk, które pozostały puste. Procedury nie mogą przecież przewidzieć każdej sytuacji i skomponować się z każdym standardem pracy.
Czy faktycznie jest za późno?
Ile razy zdarzało się nam po akcji ratowniczej lub dniu pracy w biurze dostrzec proceduralne błędy, które dość poważnie obniżają naszą wydajność, grzebiąc nas w tonach papierów lub wręcz przeciwnie - docenić trafność rozwiązań, które zwiększyły efektywność pracy? Na pewno nie raz i nie dwa. Tylko jak daleko z naszymi spostrzeżeniami docieramy? Najczęściej niezbyt daleko, bo choć grono kolegów i koleżanek w pracy śmiało można nazwać dobrym forum do dyskusji, to jednak najczęściej ciężko na nim walczyć o zmianę lub podtrzymanie kursu materii, wobec której poczyniliśmy spostrzeżenia.
W tym przypadku ćwiczenia SimEx okazały się strzałem w dziesiątkę. Po wielkiej tragedii w Nepalu miały dać odpowiedź na podstawowe pytanie: jak daleko lub jak blisko jesteśmy w swojej pracy od założeń działania grup ratowniczych, które nakreślają procedury - zwłaszcza na płaszczyźnie wielopoziomowego rozpoznania, zarządzania oraz dystrybucji informacji w strukturach INSARAG działających na terenie kraju dotkniętego kataklizmem?
Simulation Exercises, bo takie jest rozwinięcie nazwy ćwiczeń, można przetłumaczyć jako ćwiczenia symulacyjne. To właściwie dosłowne tłumaczenie i może nieco uwierać pod względem językowym, moim zdaniem jednak dobrze oddaje istotę rzeczy - w kilku następnych akapitach postaram się wyjaśnić, dlaczego.
Ćwiczenia dowódczo-sztabowe SimEx organizowane są na poziomie międzynarodowym, co oczywiście nakłada na organizatorów obowiązek informowania uczestników z dużym wyprzedzeniem o dacie ich rozpoczęcia i zagadnieniach czysto logistycznych. Tu nastąpiło pierwsze miłe zaskoczenie, ponieważ już kilka miesięcy przed ćwiczeniami organizatorzy rozsyłali skrupulatnie przygotowane newslettery, które dawały poczucie uczestniczenia w naprawdę dobrze przemyślanym przedsięwzięciu. Informacje o sprawach czysto organizacyjnych wzbogacane były krótkimi informacjami o możliwych założeniach, liczbie stref do pracy (tak! - stref do pracy na ćwiczeniach dowódczo-sztabowych) oraz możliwych okolicznościach katastrofy, z jaką przyjdzie sobie poradzić ćwiczącym.
Zadania dla ćwiczących
Głównym celem ćwiczeń SimEx było sprawdzenie mechanizmów działania grup poszukiwawczo-ratowniczych na forum międzynarodowym. Wszystko to w warunkach zbliżonych do realnych - odwzorowywały one bowiem zdarzenia mające miejsce w przeszłości, ale umieszczone w teraźniejszych warunkach geopolitycznych. Nie bez znaczenia była możliwość spojrzenia na charakterystykę i metodologię własnych działań w zestawieniu z innymi grupami z całego świata. Implementacja do działań grup tzw. dobrych praktyk, będących wynikiem usystematyzowania doświadczeń wszystkich instruktorów - współtwórców obecnie wchodzących w życie znowelizowanych procedur INSARAG, stanowiła również jeden z celów. Odpowiedzialna i świadoma koordynacja międzynarodowych działań ratowniczych poprzez nakierowanie nie tylko na działania czysto ratownicze, lecz także na efektywność zarządzania informacją pozwala skutecznie ratować ludzkie życie.
Grupa miała charakter szkieletowy, nasz zespół stanowiły cztery osoby, zajmujące stanowiska: dowódcy, czyli team leadera - st. kpt. Marcin Pater z KG PSP, oficera operacyjnego - kpt. Maciej Garczyński z KM PSP w Warszawie, modułu rozpoznania (jak na jedną osobę - spora nadinterpretacja) - kpt. Aleksander Mirowski z KM PSP w Łodzi, coacha (trenera) - mł. bryg. Michał Langner z KG PSP. Nasz trener, , współdziałając z trenerem organizatorów, miał na bieżąco wprowadzać korekty do pracy zespołu, tak by uwagi nie czekały na sam koniec ćwiczeń, tylko już w ich trakcie służyły doskonaleniu pracy zespołu. Największy nacisk w przypadku członków szkieletowych grup USAR położono na:
- koordynację działań poszczególnych komponentów własnej grupy,
- prowadzenie rozpoznania w zróżnicowanych warunkach (warsztatowych oraz poligonowych) pod presją czasu i licznych podgrywek symulujących utrudnienia działań wprowadzane w trakcie ćwiczeń,
- efektywne rozplanowywanie zadań na poszczególne komponenty grupy, w zależności od stopnia złożoności i charakteru zadania, w odniesieniu do możliwego rozwoju scenariusza ćwiczeń/prawdziwej akcji,
- przećwiczenie aktualnych metodologii INSARAG z poziomu kierowania i koordynacji działań na szczeblu dowódczo-sztabowym,
- umiejętne budowanie porozumienia ze społecznością lokalną na podstawie kodeksu postępowania, a także poszanowanie kultury i religii państwa otrzymującego pomoc,
- implementację nowych rozwiązań zgodnie z prezentowanymi dobrymi praktykami i doświadczeniami zdobywanymi w trakcie ćwiczeń.
Osiągnięciu tych celów służył ciąg zdarzeń, zaplanowany zgodnie z najnowszymi wytycznymi metodologii INSARAG:
- trzęsienie ziemi, po którym zgłoszone zostało zapotrzebowanie na międzynarodową pomoc ze strony grup USAR,
- użycie platformy Virtual OSOCC,
- przelot i rejestracja przybyłych sił i środków w RDC,
- podjęcie współpracy z OSOCC, uczestnictwo w spotkaniach i działanie w ramach koordynacji sektorowej na terenie dotkniętego kataklizmem państwa,
- prowadzenie rozpoznania zgodnie z wytycznymi i metodologią INSARAG, za pomocą oferowanych przez nie narzędzi,
- przejście procesu demobilizacji, z uwzględnieniem przekazania pomocy humanitarnej,
- opuszczenie kraju poprzez RDC.
Jako że z założenia uczestnikami ćwiczeń były osoby mające już doświadczenie i wiedzę niezbędną do podejmowania obowiązków w ramach działania grup USAR, ćwiczenia pozbawione były części teoretycznej w tradycyjnej postaci. Zastąpiło ją krótkie wprowadzenie, którego rozwinięcie stanowiły codzienne spotkania na gorąco. Podczas nich na bieżąco podsumowywana była realizacja zadań powierzonych poszczególnym grupom, miały one także stymulować ciągły postęp w działaniach grup. Ćwiczenia w zrównoważony sposób łączyły praktyczne wykorzystanie posiadanych umiejętności bezpośrednio w działaniach oraz za biurkiem poprzez symultaniczne prowadzenie rozpoznania i rozwój procesu decyzyjnego, będącego ciągiem przyczynowo-skutkowym w odniesieniu do otrzymywanych informacji i wprowadzanych podgrywek.
Urealnić ćwiczenia
Fundament ćwiczeń stanowił scenariusz zbudowany na kanwie rzeczywistego trzęsienia ziemi, mającego miejsce w 1356 r. Było to największe w historii wydarzenie sejsmologiczne w centralnej Europie. Dotknęło obszar obecnej Szwajcarii, Francji i Niemiec, co w oczywisty sposób uzasadniało nacisk kładziony przez organizatorów ćwiczeń na koordynację współpracy międzynarodowej.
Uczestnicy - pomijając RDC przy wejściu i wyjściu z działań oraz „Teatr”, jako ćwiczenie wprowadzające w kolejnych dniach - pracowali w 12 zróżnicowanych strefach, mających wiernie odwzorowywać pola pracy występujące w normalnych warunkach działań. Obejmowały one prowadzenie działań w budynkach wielorodzinnych, edukacyjnych, jak również zakładach chemicznych czy elektrowniach atomowych. Strefy umiejscowione zostały w trzech różnych lokalizacjach. Sprawne samodzielne docieranie do nich za pomocą różnych środków lokomocji było również elementem ćwiczeń.
Oczywiste wydaje się, że ćwiczenia służą przede wszystkim wdrożeniu i przetestowaniu konkretnych rozwiązań i procedur. Daleko powinno im być do rywalizacji, która mogłaby zatrzeć w pewnym momencie sens działań prowadzonych na poligonie. Jak w takim razie organizatorom udało się zapewnić uczestnikom dreszczyk emocji, który nieco podkręcił atmosferę (rzecz jasna w rozsądny sposób)? Po pierwsze, przy wejściu do budynku, w którym mieściły się wszystkie sztaby, umieszczono duży ekran. Wyświetlana była na nim liczba osób zaginionych, która wraz z upływającym czasem zmniejszała się o liczbę uratowanych. Za każdym razem, gdy uczestnicy wchodzili lub wychodzili z budynku, widzieli, jak wielu ludzi pozostaje jeszcze pod gruzami, oczekując na ratunek.
Jak ustalano liczbę uratowanych? W trakcie pracy, czy to w sztabie, czy też w konkretnej strefie, każda decyzja ćwiczących grup była oceniana. Jakość decyzji, określana między innymi na podstawie zebranych przed jej podjęciem informacji, jej kompleksowości, uzasadnienia dla niej oraz spektrum, jakie obejmowała analiza możliwych skutków jej podjęcia, dawała oceniającym możliwość wystawiania ocen. A wystawiane były dwojako. Pierwszym sposobem była ocena tradycyjna. Każda strefa, warsztat czy zadanie dotyczące pracy w bazie operacji kończyło się wystawieniem cenzurki, której uczestnicy tylko część poznawali na gorąco. Faktyczny procent wykonania danego zadania pozostawał nieznany do końca ćwiczeń, wprowadzając element niepewności. Sposób drugi polegał na nagradzaniu prawidłowej pracy zespołu kolejnymi wydobyciami poszkodowanych. Średnio co około 15-20 min, jeśli grupa dokonywała szybkich i trafnych wyborów. Potknięcia hamowały skuteczność pracy zespołów. Naturalnym odruchem w chwili, gdy wydawało się, że dochodzi do opóźnień w wydobyciach, stało się podpatrywanie innych grup. I tu zaczynała się rywalizacja. Co idzie nie tak? Jak wielu wydobyli inni? Co więcej, im bardziej zespoły oddalały się od prawidłowej drogi, tym mocniej „minowano” proces decyzyjny poprzez wprowadzanie szumu informacyjnego lub implementowanie podgrywek, tak aby sprawdzić ćwiczących jeszcze mocniej. Kradnąc cenny czas, który należało poświęcić na ocenę wartości otrzymanych informacji oraz priorytetyzację zadań trenerzy skutecznie podnosili poziom ćwiczenia
Taki sposób prowadzenia wielu wątków ćwiczeń sprawiał, że na przemian - raz w bazie operacji, a raz w strefach - czas dłużył się lub pędził jak szalony. W takich warunkach łatwo było zarówno o błędy wynikające z wymienionych wyżej czynników, jak i obnażenie wad, jakie ma każdy zespół, ze względu na kulturę dowodzenia. Oczywiście nie chodziło o to, by wytykać kogoś palcem, bo w ratowniczej rodzinie, jaką stanowią grupy USAR, nie ma na to miejsca. Warto za to na pewno wyciągać wnioski i dzielić się obserwacjami, naturalnie porównując się z kimś innym.
Naszej grupie od czasu certyfikacji, która miała miejsce w 2009 r., udało się wypracować już pewne standardy postępowania. Polscy ratownicy są przygotowywani na dużą wymienność ról, co w trakcie ćwiczeń przy pracy w małej grupie okazywało się kluczowe. Jeśli zabrakło w danej chwili dowódcy grupy, nie było problemu z kontynuowaniem procesu decyzyjnego. W jednej z grup podczas nieobecności dowódcy, choćby ze względu na spotkanie OSOCC, nie było szans na podjęcie decyzji ze względu na wyraźny podział na role. Oczywiście z jednej strony porządkuje to pracę, z drugiej jednak oznacza, że wszystko, co przychodzi do sztabu podczas nieobecności dowódcy, zostaje odłożone na półkę. Można sobie tylko wyobrazić, ile wysiłku musi kosztować późniejsze ruszenie wszystkich tych spraw z miejsca.
W naszym przypadku sprawne działanie jest sprawą nadrzędną, dlatego nie przywiązujemy większej wagi do stopni i stanowisk z rodzimych jednostek. Podczas akcji w Nepalu potrafiliśmy w ciągu zaledwie dwóch godzin osiągnąć gotowość operacyjną lub w tym samym czasie kompletnie złożyć obozowisko. Dokładnie o ten czas pytano w trakcie ćwiczeń. Jeden z międzynarodowych trenerów nie mógł się wprost nadziwić, jak to możliwe. Gdy dowiedział się, że 81 osób - bez znaczenia, czy to brygadier czy też starszy strażak - na równi wykonują prace i dla nikogo nie jest ujmą spakowanie namiotu, przeniesienie skrzyni ze sprzętem lub kabli do anten, stwierdził, że w jego grupie zamiast kilku osób od koordynacji pracy jest kilka... do pracy. Tym sposobem zamiast naszych dwóch godzin wpisał na relokację bazy dwa dni. Cóż można powiedzieć? Parafrazując popularną reklamę - „Brawo my”.
Przebieg ćwiczeń
Nie sposób nie wspomnieć o choćby kilku ciekawych strefach czy konkretnych wydarzeniach, które miały miejsce podczas ćwiczeń. Jak już wspomniałem, dla uczestników przygotowano do właściwych ćwiczeń dwanaście zadań. Podzielono je na cztery rundy po trzy ćwiczenia, które należało wykonać jedno po drugim. Zakończenie pierwszej rundy pozwalało na powrót do bazy z nowymi rozpoznaniami, które umożliwiały dalsze działania grupy, a zatem odnajdywanie kolejnych poszkodowanych.
Już pierwsze ćwiczenie, do którego podchodziła nasza grupa, dało szansę bycia uczestnikiem jednego z zabawnych zdarzeń. Uczestnicy byli dowożeni do centrum Lucerny, skąd mieli się udać dzięki koordynatom GPS do wskazanych przez LEMA miejsc i dokonać rozpoznania. Trzy miejsca były zlokalizowane w odległości około kilometra od siebie, co pozwalało zespołom wymieniać się. Ze względu na niedużą odległość do pierwszego miejsca udało nam się dotrzeć już po kilku minutach, a po upływie pół godziny zakończyć rozpoznanie i rozpocząć pieszą podróż do kolejnego. Zanim to jednak nastąpiło, zostaliśmy zagadnięci przez pozoranta, który był naszym łącznikiem w miejscu ćwiczeń, o drugą drużynę, która wysiadła z nami w centrum, ponieważ nie ma informacji o tym, że dotarła do któregokolwiek z dwóch pozostałych miejsc. Ta sama sytuacja miała miejsce w drugiej i trzeciej strefie, co było już mocno zaskakujące. Jak się później okazało, grupa, która wystartowała z nami przeżyła ciekawą przygodę. Pozostawszy w punkcie startu zaczęła mieć problemy z GPS-ami, w które była wyposażona. Przez dłuższy czas grupa błądziła po miasteczku i próby znalezienia któregokolwiek z miejsc docelowych nie przynosiły efektu. Mieszkańcom Lucerny obcy ludzie w nieznanych mundurach, błądzący po ich miejscowości, wydali się na tyle podejrzani, że wezwali miejscową policję. Nie trzeba było długo czekać, aby ćwiczący zostali zatrzymani, wylegitymowani i szczegółowo przepytani, co zdecydowanie nie mieściło się w przygotowanym scenariuszu. Oczywiście telefon do organizatora zakończył całe zajście, ale zdarzenie to bez wątpienia ożywiło atmosferę.
SimeEx, mając charakter warsztatów, postawił przed uczestnikami kilka ciekawych wyzwań. Nie tylko związanych z kontaktami z miejscową policją. Na uwagę zasługują zadania przygotowane przez kolegów z Wielkiej Brytanii. Dotyczyły one zagrożenia w zakładzie chemicznym, gdzie należało kolejno dokonać rozpoznania, zaplanować działania z uwzględnieniem pomocy medycznej dla osób skażonych, stworzyć plan bezpieczeństwa dla ratowników i umiejętnie reagować na kolejne wydarzenia. Epizod ten został podzielony na pięć etapów. Każdy z nich poprzedzony był dwoma lub trzema slajdami ze zdjęciami oraz informacjami o sytuacji, po czym moduł rozpoznania grupy miał 10 minut na nakreślenie planu działań. Po prezentacji założeń następowały kolejne slajdy. Był to jeden z najlepiej przygotowanych scenariuszy, gdyż - jak się okazało po jego zakończeniu - w zależności od podjętej decyzji otrzymywało się różne slajdy i materiały. Im trafniejsze i skuteczniejsze były decyzje zespołu, tym łagodniejszy przebieg miał dalszy rozwój wydarzeń. Jeśli decyzje nie miały uzasadnienia w zasobach czy obowiązujących procedurach bezpieczeństwa, scenariusz stawał się coraz trudniejszy, dając gorszej jakości dane, hamujące tempo wydobycia poszkodowanych w dalszej części. Działania nabierały więc coraz większych rumieńców.
Kolejnym ciekawym worksitem był tzw. wyścig. Członkowie grupy musieli w ograniczonym czasie dokonać rozpoznania w 25 budynkach rozrzuconych po miejscowości Wangen, oddalonej od Lucerny o około 40 km. Jedno z utrudnień w tym przypadku stanowiła konieczność zaaranżowania transportu lotniczego. Godzina odlotu pozostawała niezmienna, przez co umiejętnie rozplanowanie rozpoznania na podstawie wstępnie otrzymanych informacji i koordynatów GPS było kluczowe. Pozostawienie nierozpoznanych budynków oznaczało niepowodzenie ćwiczenia, a opuszczenie lotu - konieczność zorganizowania powrotu na własną rękę, co automatycznie opóźniało przekazanie informacji do bazy operacji. Skutkiem tego mogło być opóźnienie pracy całej grupy, a to oczywiście pociągało za sobą zmniejszenie liczby wydobyć.
Można byłoby tu powiedzieć wiele dobrego o przygotowaniu pozoracji, absorbujących scenariuszach i problemach, jakie należało rozwiązywać w trakcie ćwiczeń SimEx 2015 „CountDown”. Na pochwałę zasłużyli organizatorzy, których starania pozwoliły na bezpośrednią współpracę z ludźmi tworzącymi grupy USAR na całym świecie. Przede wszystkim jednak ćwiczenia te w kontekście tragedii z Nepalu pozwoliły nam na gorąco wypracować odpowiedzi na pytania, które zrodziły się w trakcie prowadzonych tam działań. Bez wątpienia wartością, którą my już mamy, a na jaką wiele grup nadal pracuje, jest sprawny systemy pracy w którym występuje wymienność na różnych stanowiskach bez utraty efektywności pracy. Potrafimy się zastępować i wspierać wzajemnie, aby zapewnić grupie ciągłość działania. To wszystko zawdzięczamy prowadzonej obecnie w polskich grupach USAR mądrej fluktuacji kadr. To także efekt coraz większej wrażliwości ratowników na ludzką krzywdę nie tylko w kraju, podczas codziennych działań, lecz także wobec ludzi nawet na drugim krańcu świata. Ćwiczenia w Szwajcarii, niebędące w założeniu zawodami, bez wątpienia dały nam poczucie, że jesteśmy w ścisłym gronie największych potęg międzynarodowego ratownictwa.
Kpt. Aleksander Mirowski pełni służbę w KM PSP w Łodzi, jest członkiem SGPR Łódź