Siła ognia (2019)
21 Lipca 2023Czasami człowiek szkodzi przyrodzie w dobrej wierze - jeśli budka lęgowa dla ptaków będzie miała zbyt duży otwór, to miły kotek zabije odchowany lęg. Nazywa się to pułapką ekologiczną. Twórcy filmu pokazali, jak to się dzieje na przykładzie drzew.
Zadanie, które sobie postawili, było bardzo trudne: bohaterem - podpalacz. Musieli sobie poradzić nie tylko z naturalnym odruchem odrzucającym tę zbitkę pojęciową (mnie nie przekonali), ale też ze swoistą cenzurą, wynikającą z dominującej w Europie „jedynie słusznej” narracji, swoistej religii. Mianowicie wszelkie drzewa traktowane są jako coś absolutnie nienaruszalnego, bo przecież kumulują w sobie węgiel, który jako nieskumulowany CO2 podgrzewałby Ziemię. Spalanie drewna (i czegokolwiek) jest w tej sytuacji herezją, co ogół społeczeństwa już przyjął. Skrajni idą więc w poglądach dalej. Twierdzą, że ludzi jest za dużo, gdyż produkują dwutlenek węgla i metan. Z powodu produkcji metanu krów też jest za dużo, więc tych nie należy ani rozmnażać, ani jeść, mają sobie po prostu wymrzeć.
Ekoterroryzm
Przekonanie o tych prawdach objawionych jest tak silne, że nastała moda na nurt, nazywany potocznie ekoterroryzmem. To już nie tylko szantażowanie budowy wartej miliardy jednym gniazdkiem pospolitych ptaszków albo przykuwanie się łańcuchami do jakichś obiektów w przestrzeni publicznej, np. pomników. Dochodzi do niszczenia dzieł sztuki. Sprawcy wyglądają bardzo miastowo: gadżety i ubrania nie z lnu i bawełny, tylko z tworzyw sztucznych, jaskrawe farby na włosach, nie z buraków i mchu zrobione... Śmiem twierdzić, że mało kto z nich umiałby pociąć deski, zbić je i zbudować tym samym skrzynkę lęgową dla ptaków. Ba, wątpię, czy zawiesił choć jedną kupną.
Kto choć trochę zna przyrodę, ten wie, że prawda jest bardziej złożona i prostsza zarazem. Z największą różnorodnością biologiczną mamy do czynienia na skraju lasu, w pobliżu wody, na łąkach i w zagajnikach, acz jednocześnie w sąsiedztwie drzew starych i ze starości padających. Bardzo rozległy las wyłącznie z wielkich drzew złożony pozostaje pustką, czyli „puszczą”, zwłaszcza zimą, bo nie oferuje masy paszowej dużym ssakom - tam można się schronić, ale pada się z głodu. Nie ma innego sposobu na pozyskanie drewna, jak ścinka drzew w ich wieku rębnym, czyli nie za wcześnie i nie za późno, bo jak je masowo sadzono, tak masowo umrą, z gigantyczną produkcją szkodników. Same zaś drzewa, jak wszystkie rośliny, nie skumulują węgla bez jego dwutlenku. A te krowy, które jedzą trawę i zmieniają ją na metan… Czyżby niezmierzone masy zieleni, które jesienią i zimą gniją, wydzielały przy okazji tlen?! Otóż nie - metan!…
Twórcy filmu stworzyli obraz emocjonalnie bliski nie ekologom, tylko ekoterrorystom, bo tak jakby o jednym z nich.
O co chodzi w filmie?
Uprzedzam, że niełatwo to pojąć, bo skomponowano go z aluzji, więc piszący te słowa też może się mylić w jego odbiorze. Zasadniczo film jest nudny, chyba że ktoś lubi napawać się zielenią i ogniem. Dialogi są krótkie, a nawet zdawkowe - to świat milczących górali. I tylko obrazy przyrody mają rozmach i oddech. Krytyka nie kryje zachwytów. Bo ludziom ze świata ścisku, hałasu i techniki dano w filmie wgląd w ich podskórne marzenia. Widzą cichą wieś w hiszpańskiej Galicji (krainie już w średniowieczu uchodzącej za zacofaną). Niezasobni mieszkańcy przędą swój powolny żywot po staremu, jak z lat 70. XX w., z ekstensywnymi gospodarstwami na kilkoro bydła, stadko kur i gęsi. Zieleń bucha z ekranu, zresztą przez ponad ćwierć filmu trwa chłodna pora deszczowa. Deszcze grają własne melodie na dachach budynków i w listowiach drzew. Różnie szumią. A przez te mokre krajobrazy przesuwają się ludzie i ich zwierzyna. Głównie krowy, które pasą się rodzinnymi stadkami, ustawicznie przemierzając wzgórza i doliny, niczego nie wyżerając do gołej ziemi - to smakoszki. Warto zobaczyć, jak kieruje się ich zachowaniem przy pomocy kija, a bez bicia.
Czujemy, że tak właśnie powinno wyglądać życie.
A przecież na początku filmu mieliśmy preludium do innego świata. W otwierającej scenie korony wysokich drzew bujają się, po czym znikają z ekranu, padając w hałasie, jedna za drugą. To dwa spychacze je powalają, czyniąc to zresztą, nie wiedzieć czemu, po nocy. Tylko bardzo uważny widz zauważy w świetle reflektorów pojazdów, że łamane drzewa są dziwne. Wysokie, smukłe, z obłażącą korą, ale i z czuprynami głośno szeleszczących liści.
Amador, główny bohater, wyszedł z więzienia. Siedział 2 lata za podpalenie. Nazwany został piromanem. To milczący człowiek w mocno średnim wieku, niemający gdzie się podziać. Jedzie do matki, mieszkającej w gospodarstwie z kilkoma sztukami bydła. We wsi, której przed laty omal nie spalił. Miejscowi pytają go ze śmiechem o ogień. Pasie trzy krowy matki. W sumie trudno powiedzieć, jak w dzisiejszych czasach dwoje ludzi może się utrzymać z trzech krów. Biednie żyją, z wyposażeniem sprzed półwiecza, w starych ubraniach. Potrzeby życiowe niewielkie, ale dochody jeszcze mniejsze.
Drzewa
Drzew jest dużo i przez pół filmu trudno przypuszczać, że mogą płonąć. Wilgoci jest tyle, że zdaje się wychodzić do widza. Ale to tylko pozór. Bo to Hiszpania, kraj śródziemnomorski i ciut nadzwrotnikowy - Afryka jest tuż. Cała roślinność jest więc przygotowana do dwóch pór roku: deszczowej i suchej. A skoro do suchej, to znaczy, że również do sezonowych pożarów. Tak się przystosował dąb korkowy. Co prawda to w Portugalii są największe jego uprawy, ale Hiszpanii też nie jest on obcy. Kora tych drzew stała się odporna na ogień po wielu epokach znoszenia sezonowych pożarów.
Pozostała roślinność, o ile nie gatunkiem przeniesionym z innych stron, również przystosowuje się do pożarów. Może nie w sensie budowania odporności na ogień jak dąb korkowy, ale przeżywalności gatunkowej. Krzewy płoną, część drzew również, ale ich systemy korzeniowe żyją, a chronione ogniowo nasiona trafiają w żyzny popiół. Gatunki pozamiejscowe, nieprzystosowanie do pożarów, obumierają. Zjawisko symbiozy biologicznej z ogniem nazywa się pirofitycznością.
Gatunek obcy
Zatem gatunki pirofityczne roślin oraz zwyczajnie wysuszone trawy płoną corocznie w krajach śródziemnomorskich. W latach bardziej suchych pożary przyjmują rozmiary katastrofalne. Należy jednak mieć na względzie, że są zjawiskiem naturalnym, jednak stanowią problem dla ludzi. Jeśli dłuższy czas udaje się obronić połacie lasów i krzewów przed ogniem, to za jakiś czas spłoną intensywniej. Jednak gaszenie jest nieodzowne. Bronić trzeba dorobku ludzkiego: budynków, infrastruktury, upraw. A również lasów. Nawet i dębów korkowych, bo przecież korek jest towarem tylko w postaci uprawowej, z odchowanymi, gładkimi przyrostami. Zwęglony nie nada się do niczego - trzeba go zedrzeć i czekać następnych 7 lat.
Jakby tego było mało, Portugalia i Hiszpania spotęgowały sobie problemy ogniowe na własne życzenie. Mianowicie w pogoni za szybkim przyrostem masy drewna sprężystego, mocnego, tudzież odpornego na działanie wilgoci, a przy tym niezwykle trwałego, zafundowały sobie plantacje eukaliptusa australijskiego. Towarowo był to strzał w dziesiątkę - to jedno z najszybciej rosnących na świecie drzew (w Nowej Zelandii osiągają wysokość 100 m!), dające drewno o doskonałych walorach.
Problem w tym, że o ile roślinność iberyjska jest jeśli nie pirofityczna, to w swej biologii z ogniem oswojona, o tyle eukaliptusy australijskie są gatunkami pirofilnymi, którym ogień jest w ich cyklu życiowym aż tak niezbędny, że dokonują samozapłonów - rozłupuje ich wiecznotrwałe torebki nasienne. Poza tym te półpustynne drzewa mają zdolność odradzania się, którą w Europie posiadła tylko lubiąca wilgoć wierzba. Wykształcają ogromny i głęboki system korzeniowy, dający początek kolejnym roślinom. Liście, odporne na gnicie, a skłonne do zapłonu, są jadalne wyłącznie dla koali - europejskie gatunki ich nie tykają. W ciągu kilku lat przewyższają miejscowe drzewa wzrostem, rozpościerają nad nimi korony. Tym samym zagłuszają je, a ziemię wyjaławiają i wysuszają systemem korzeniowym.
Tak wygląda gatunek inwazyjny, który już wymknął się z plantacji i sieje spustoszenie w miejscowej florze. Wkrótce te rośliny zaczynają rosnąć wszędzie, również jako krzewy. I wszędzie roznoszą ogień.
Eukaliptus w filmie
Widzimy go od pierwszych ujęć, a przewija się przez cały film, tylko nie potrafimy go rozpoznać. To właśnie te drzewa są niszczone przez spychacze. To one są nie do odróżnienia w masie szeleszczącej w deszczu i wietrze zieleni, tworząc zwykle jej najwyższe piętro, ale też i podszyt, omijany przez krowy. Wreszcie zauważamy je, jak sięgają koronami ponad miejscowe dęby i szumią. W tym momencie piroman wymienia z matką przy śniadaniu na łonie natury kilka zdań kluczowych dla zrozumienia filmu. Mówi, że dęby chorują na raka, bo zakażone są jakimś wirusem, rozniesionym po kraju przez australijskie ciężarówki. A podziwiane przez matkę eukaliptusy duszą wszystko. Bo ich korzenie są jak filc, który rozciąga się kilometrami.
Dodajmy, że eukaliptusy powodują zwiększenie wysokości płomieni ponad korony dębów, niszcząc je również od góry. Potem zazielenią się najszybciej ze wszystkich drzew. I mogą tak wielokrotnie płonąć i się odradzać, aż pozostaną tylko one.
Pożar
W naszej rubryce pojawiały się amerykańskie filmy o pożarach połaci lasów i krzewów, zawsze świetne z dalekich ujęć, bo autentyczne, a na ogół słabe z bliskich, bo skażone patosem i efekciarstwem. „Siła ognia” rzetelnością w przedstawieniu pożaru przypomina sceny z australijskiego filmu „Barany”, z tym, że obraz działań strażaków przedstawia pełniejszy. Pożar w „Baranach” miał znaczenie epickie, dotykał spraw wielkich czy odchodzących w przeszłość wartości, a walczono o ocalenie czegoś znacznie więcej niż samej egzystencji, bo idei. W „Sile ognia” już dawno jest po bitwie o wartości, zakończonej klęską człowieka. Jakie wartości przegrały - nie wiemy, bo już o nich zapomniano. Po walce pozostały w umierającej wsi niedobitki uprawiające wiejską skromność, złożone z najbardziej wytrwałych czy najmniej przedsiębiorczych ludzi, którzy postanowili żyć tam, gdzie ich przodkowie. Większość uciekła do miast. Pozostali walczą już tylko o byt.
Wytrwali żyją w górach, zatem wszystko doskonale widzą, a my z nimi. Słup dymu w dolinie zmienił się w chmurę, a wszystko razem jest łudząco podobne do grzyba atomowego, zresztą dysponuje zsumaryczną energią niewiele mniejszą od pierwszych bomb jądrowych. Pożar gnany jest wiatrem w stronę gór. Wszyscy pamiętali, co się stało kilka lat temu - wioska omal nie spłonęła, a piroman Amador poszedł do więzienia. Mobilizacja jest więc ogólna. Ciężko pracujący ludzie mają zamiar walczyć do końca, nawet z narażeniem życia.
Rażąca jest dysproporcja między wielkością nadciągającego potwora a siłami i środkami, które mają mu stawić czoła. To dziwaczna kawalkada - jedzie taki GBA w otoczeniu kilku samochodów osobowych wypełnionych strażakami. Nie widać jednolitości pododdziałów, bo Galicja jest dla dysponentów środków obszarem ostatniej troski. Strażacy mają używane czy nawet zużyte ubrania. Zachowują się bardzo naturalnie, bez ekscytacji czy fascynacji ogniem, zresztą i bez strachu. Widać u nich swego rodzaju rutynę, a zarazem rezygnację - trzeba będzie pracować bardzo długo. Ze względu na upał póki mogą, nie zakładają kurtek, hełmów i rękawic.
Gaszenie nie polega na laniu wielkich ilości wody, wręcz przeciwnie. Wody używa się niewiele, bo głównym narzędziem gaśniczym strażaków nie jest prądownica, lecz zapalarka.
Dowódca dzieli skromne siły. Do jednej z zagrożonych wiosek wysyła dosłownie dwóch ludzi, którzy idą śródleśną ścieżką, rozmawiając trochę o pracy, to jest ogniu, trochę o sprawach błahych. Na miejscu błyskawicznie orientują się w sytuacji i biorą się do pracy. Wiedzą, że wioski nie ocalą. Prawie wszyscy jej mieszkańcy uciekli z dobytkiem. Ze zwierzyny pozostaje jakiś uparty kozioł, którego trzeba wyciągnąć na siłę, a z ludzi jeden zawzięty staruszek, próbujący sam jeden walczyć z żywiołem za pomocą węża ogrodowego. Nie pomagają łagodne perswazje, a siły strażacy nie zamierzają używać. Działają sposobem - zakręcają wodę i staruszek sam składa broń, to jest malutką prądowniczkę, poddaje się i odchodzi za innymi, ze świadomością straty wszystkiego na sam koniec życia.
Strażacy dołączają do kolegów na linii ognia.
Jak wcześniej widzieliśmy ściany deszczu i zieleni, tak teraz ekran wypełniony jest płomieniami, bardzo intensywnymi, jak w ognisku z cienkich patyków. W jednej ze scen, o ile zapamiętaliśmy kępę eukaliptusów, widzimy te same płonące w całości. Kompletnie uzbrojeni strażacy działają według rozkazów wydawanych im przez radio. Łatwo o wniosek, że ich odcinek bojowy jest jednym z wielu, że realizowany jest sensowny plan obejmujący znacznie więcej, niż ogarniamy wzrokiem. I że odcinek ten nie jest główny, bo siły w większości są amatorskie, a sprzętu niewiele. Co charakterystyczne, używane węże i osprzęt mają niewielkie średnice, rzędu 30-40 mm. To mało w porównaniu z naszymi pięćdziesiątkami, a przecież z jakichś względów wystarcza. U zarania takich decyzji sprzętowych stała być może troska o to, by wody nie marnować.
Widzimy niedostatki akcji. Woda płynie słabo za sprawą dziurawych węży, a punktów czerpania brak, podobnie jak przecinek w drzewostanie. Zamiary taktyczne są więc realizowane na krawędzi ryzyka. A jest ono ogromne - działanie przeciwogniem wymaga sprawnego gaszenia tego, co podpalono. Niestety, siły trzeba podzielić, bo ogień podchodzi pod skraj wioski sobie tylko znanym sposobem. Zatem oddziałek udaje się tam właśnie, gdzie - jak niedwuznacznie wynika z akcji - działał główny bohater piroman, przez co trafił do więzienia.
Co tam się działo, jaki wynik miało gaszenie - tego powiedzieć nie mogę, wszak już i tak wiele akcji filmowej zdradziłem tej recenzji. Polecam jednak ten film gorąco. Nie dla mającej swój urok fabuły jako takiej, tylko dla długiego, rzetelnego przedstawienia pożaru, który w ani jednym miejscu nie wygląda jak eksplozja filmowych efektów specjalnych, niezależnie od tego, czy płonie teren, czy zabudowa. To chyba najuczciwsze w dziejach filmu odwzorowanie pożaru leśnego, w dodatku z uważnym oddaniem regionalizmów. Rzadki przypadek, by z filmu fabularnego można było nauczyć się czegoś o pożarach i strażakach. I, co nie mniej ważne, o ludzkich zachowaniach.
A co do ekoterroryzmu… Filmowcy podskórnie go rozgrzeszają. Bo można domyśleć się, że piroman nie miał złych intencji, tylko próbował załatwić problem eukaliptusów po swojemu. Był jednak niedouczony, jak to ekoterrorysta. Wpadł, jak wielu z nich, w pułapkę ekologiczną i jak oni wepchnął do niej całą społeczność. Wszak ogień nijak nie szkodzi eukaliptusom. Przeciwnie! Z każdym pożarem jest ich więcej: 2 lata od nasionka zasianego przez ogień i wiatr do krzewu o wysokości 2 m…
A gdzieś w Europie za sprawą „ekologów” zasadzono „banki tlenu”. Rośnie w nich monokulturowo gatunek obcy: drzewo tlenowe. Przekonamy się, że to nieco mniej ekspansywny chwast niż eukaliptus. Nieco, bo ognia nie lubi.
st. bryg. w st. sp. Paweł Rochala jest pisarzem, rzeczoznawcą ds. zabezpieczeń ppoż.
Siła ognia (O que arde), scen. Oliver Laxe, Santiago Fillol, reż. Oliver Laxe, Hiszpania, Francja, Luksemburg 2019
st. bryg. w st. sp. Paweł Rochala jest pisarzem, autorem powieści historycznych i opracowań popularnonaukowych