Quo vadis?
19 Kwietnia 2023Henryk Sienkiewicz miał dar trafiania do czytelnika zarówno masowego, jak i elitarnego. Z powieścią „Quo vadis?” trafił tak mocno, że to dzięki niej w 1905 r. otrzymał Nagrodę Nobla za całokształt twórczości.
Dziś by jej nie dostał, bo nikt w Szwecji nie biada nad odchodzeniem od wartości chrześcijańskich - raczej, nie wiedzieć czemu, biada się nad ich trwaniem. Jednak wówczas Sienkiewicz otrzymał tę prestiżową nagrodę i bardzo popularna powieść stała się popularna szalenie. A ponieważ rozpalała wyobraźnię czytelnika i skłaniała go do skrajnych wzruszeń, postanowili ją zekranizować filmowcy.
A w powieści było wszystko, co film kochał. Naiwna blond piękność, która prawie umiera z miłości, strzegący jej cnoty wierny sługa siłacz, kochanek zmieniający się na lepsze pod wpływem własnych przeżyć i siły cudzej wiary, tyran psychopata i takaż jego małżonka, tur silny jak tur, tudzież elegancki cynik, który zmienia się w stoika. Akcja i osobowości takie, że każdy głupi je zrozumie. I pożar.
Nas z tych składników najbardziej interesują pożary. Nie będziemy się rozdrabniać - wszystkie ekranizacje potraktujemy jako jeden tytuł. Jednocześnie ze względu na brak miejsca zastosujemy cezurę czasową - ograniczymy się do filmów kolorowych, rezygnując z przedstawienia czarno-białych i niemych zarazem (1901 - Francja, 1912 - Włochy, 1924 - Włochy).
Co było do zobrazowania?
Pożarowi strefowemu Rzymu winna była głównie zabudowa mieszkalna: palna, chaotyczna, wysoka. Architekt Witruwiusz na niemal 100 lat przed tym pożarem opisywał zabudowę milionowego Rzymu w taki sposób:
(…) rzecz sama zmusiła do szukania pomocy w wysokości budowli. (...) Zatem przez uwielokrotnienie powierzchni mieszkalnej dzięki budowie domów wielopiętrowych, lud rzymski zyskuje doskonałe pomieszczenia [1].
Te lokale bynajmniej doskonałe nie były.
(…) mury zbudowane na grubość (…) tylko jednej cegły grubej na półtorej stopy, nie mogą utrzymać więcej niż jedną kondygnację [1]. Wyżej wznoszono lekkie ściany z drewna, patyków, gliny i wikliny, które: O ile są bowiem praktyczne ze względu na szybkość wykonania i zwiększenie powierzchni użytkowej, o tyle są wielką i powszechną plagą, gdyż jak pochodnie łatwo zajmują się od ognia [2].
Za Nerona było jeszcze gorzej. Rzym urósł z 1 mln do 1,5 mln mieszkańców, a więc odpowiednio zwiększył wysokość palnej zabudowy mieszkalnej, która bardziej przypominała rozkładem ulic, wyglądem i materiałami dzisiejsze slumsy wielkich miast Ameryki Łacińskiej niż starożytne Ateny. W dzisiejszych kategoriach zostałaby zakwalifikowana jako co najmniej średniowysoka. Nie było dnia bez jakiegoś pożaru lub katastrofy budowlanej. Przybyły do Rzymu poeta Lukan biadał, że zginie od pożaru. Zginął od Nerona.
Co prawda wzniesiono w Rzymie wiele murowanych świątyń, teatrów, portyków i pałaców, jednak z dawnych czasów równie dużo pozostało monumentalnych budowli drewnianych. Fatalny okazał się hipodrom - nie dość, że mający drewnianą widownię na dziesiątki tysięcy widzów, to jeszcze szczelnie obudowany z zewnątrz kramami, sklepikami, jadłodajniami i innymi budami z drewna i strzechy. To tu zaczął się pożar.
Przebieg pożaru
Ogień powstał z początku w tej części cyrku, która przylega do palatyńskiego i celijskiego wzgórza. Tam w kramach pełnych tego rodzaju towarów, jakimi się płomień podsyca, ledwie wszczął się pożar, a zaraz nabrał siły i rozniecony wiatrem cały cyrk jak długi ogarnął. Albowiem ani pałaców, ani świątyń, otoczonych murami, ani jakiegokolwiek innego hamulca po drodze nie było [3].
Rychło więc pożar zmienił się w burzę ogniową.
Z gwałtownością więc naprzód rozpostarł się on na równinach, potem piął się na wyniosłości, to znowu pustoszył części niżej położone i wyprzedzał wszelkie środki zaradcze wskutek szybkości nieszczęścia, na jakie zresztą było narażone miasto ze swymi ciasnymi i skręcającymi w tę i ową stronę ulicami (...) [4].
Mieszkańcy, (...) niezdecydowani, czego mają unikać, a czego szukać, zapełnili ulice, zalegli pola; jedni, straciwszy całe swe mienie, a nawet środki dla jednodniowego utrzymania życia - ginęli, drudzy zaś z miłości ku najbliższym, których wydrzeć śmierci nie zdołali, jakkolwiek sami mieli otwartą do ratunku drogę [4].
Pożar w ciągu siedmiu dni zniszczył dziesięć z czternastu dzielnic Rzymu. Zatrzymano go, burząc wielkie obszary zabudowy. Straty były ogromne, również w starożytnych zabytkach. Nikt nie pokusił się, by zbadać, ilu ludzi zginęło, niemniej ofiary śmiertelne można liczyć w dziesiątkach, jeśli nie setkach tysięcy.
Ponieważ do rozwoju pożaru przyczyniali się podpalacze powołujący się na cesarza, łatwo uwierzono, że to on kazał spalić miasto. Tym bardziej że podobno (...) wstąpił na scenę domowego teatru i opiewał zagładę Troi, porównując obecne nieszczęście z klęskami przeszłości [5].
Niewiele pomogło, że Nero nie szczędził zasobów na pogorzelców, że przyjął ich w swoich niespalonych domach i ogrodach. Już wcześniej był matkobójcą, teraz został podpalaczem. Znalazł więc wroga publicznego, którego można było obarczyć winą za klęskę: chrześcijan. Przebrała się jednak miara okrucieństwa - brutalność, z jaką ich potraktowano, przeraziła nawet żądny krwawych widowisk lud rzymski. Co odnotował historyk Tacyt, bynajmniej ich nie kochający.
Pożary w filmach
Tak wyglądały fakty. Oczywiście zarówno powieść, jak i (zwłaszcza) film rządzą się swoimi prawami. Książka powstała pod koniec XIX w., więc mimo wielkiej staranności autora nie brakło w niej nieścisłości. Filmowcy nigdy nie wahali się, by zmieniać pierwowzory, głównie przez wzgląd na wygodę intelektualną widzów. Czy pokusili się o uczynienie opowieści bardziej historyczną?
1951 (USA)
Hollywood zawsze ma rozmach, tym razem było nie inaczej. Zwłaszcza że film powstał jako forpoczta ery wielkich widowisk, ubieranych w historyczne kostiumy. Przy czym były to kostiumy zgodne z masowym wyobrażeniem o epoce. Podobnie też musiały się kojarzyć postacie bohaterów.
Powieść, bardziej emocjonalną niż rzetelną, jeszcze bardziej zmieniono na rzecz emocji. Np. skromny stanowiskiem w powieści młody Winicjusz w filmie nie dość, że jest mężczyzną w wieku średnim, o randze dowódcy armii, to awansował na kochanka cesarzowej. Jakoś przecież musiał na widzach zrobić wrażenie. Byk tak pomiatał Ursusem, że mimo półzbroi ukrytej pod tuniką złamał aktorowi parę żeber - stąd wiemy, kto by naprawdę wygrał tę korridę. A świetnie grany cesarz Nero to głupiec.
Za to pożar… Robi wrażenie nawet bez Winicjusza, byka z Ursusem i Nerona, zarówno w dalekich ujęciach, jak i z bliska. A przecież nakręcono film tuż po II wojnie światowej! Może najmniej wiarygodnie pożar wyglądał w ujęciach dziennych z bardzo daleka, bo filmowcom koniecznie zależało na pokazaniu płomieni. Jawił się wtedy w oczach Winicjusza jako zbiór miniaturowych ognisk pośród domków-pudełek, zajmujących jakiś obszar, z pokaźną chmurą dymu nad nimi. A przecież z daleka, za dnia, płomienie są praktycznie niewidoczne. Przegrywają z blaskiem słońca, przesłania je dym. Gruba, ciężka chmura dymu zasnuwająca horyzont - taki obraz powinien być widoczny z daleka.
Gdy Winicjusz podjechał bliżej, zapadała już noc, co przyspieszał dym pożaru. Tu nie można mieć już żadnych zastrzeżeń. Widać, że intensywnie płonie wielkie miasto - kamera pokazuje setki pożarów różnych budynków tak, jakbyśmy się rozglądali. I wcale nie odnosi się wrażenia, że są to powiększone płomienie pochłaniające makiety. Zabudowa jest gęsta, dymu bardzo dużo, w dodatku rozświetlanego, jak w prawdziwych pożarach, różnymi barwami - od żółci do czerwieni.
Z niewielkiej odległości ogląda też pożar i roni łzy do wtóru lutni Neron. W tym ujęciu widać nawet więcej i zyskujemy nieco inną perspektywę, bo cesarz patrzy z wysoka, z akweduktu, a nad nim jaśnieją łuny. Konsultant ogniowy dokonał rzeczy niesamowitych - gdy spoglądamy na Rzym oczami Nerona, widzimy burzę ogniową! Pojawia się słup ognia, do którego zmierzają ukośnie płomienie i dymy z sąsiednich zabudowań. Czyżby wspomnienie niedawnych burz ogniowych z terenu Niemiec, wywołanych nalotami alianckimi?
Winicjusz wbiega między płonącą zabudowę. Na ulicach ścisk i krzyk, tłumy napierają na siebie, matki gubią dzieci. Pożar rozwija się nad głowami uciekinierów. Widać dużo płomieni, ale nie przypominają propanowych. Jest dym. Odwzorowano nawet nietrwałość zabudowy rzymskiej. Wkrótce dochodzi do szeregu tak charakterystycznych dla rzymskich pożarów zawaleń, w tym wyraźnego osunięcia ogromnych ścian, których materiałem konstrukcyjnym (zbrojeniem) było drewno - co również widać! Płoną drewniane nadbudówki murowanych przyziemi - tak właśnie to wyglądało. Ludzie uciekając przed ogniem, skaczą z okien - prosto w ogień. Brzegi Tybru i jego oskarpowania są oblegane przez uciekinierów, wielu szuka schronienia w wodzie i tam tonie.
Okazuje się, że film, całkiem miałki fabularnie, dał wyśmienite odwzorowanie katastrofalnego pożaru. Świetna robota, trudna do pobicia, z niezatartym wrażeniem autentyczności.
1985 (Włochy i inni)
Miarą jakości książki Sienkiewicza jest fakt, że Włosi ekranizowali ją aż trzykrotnie - w latach 1901, 1924 i jako miniserial w 1985 r. Ta ostatnia produkcja powstała co prawda jako międzynarodowa, ale pod włoskim przewodnictwem. Zaangażowano aktorów może nie najpopularniejszych, ale bardzo wysoko cenionych. Nerona zagrał Klaus Maria Brandauer, św. Piotra Max von Sydow, Marka Winicjusza Francesco Quinn, syn słynnego Anthony’ego. Najważniejszy był jednak reżyser i współscenarzysta zarazem - Franco Rossi, współtwórca kultowych seriali „Odyseja” i „Eneida”, które zestarzały się wyłącznie w zakresie niektórych strojów i dekoracji - wiarygodnością emocjonalną czy prowadzeniem aktorów trudno im dorównać.
Twórcy serialu postawili na rzetelną rekonstrukcję rzymskich realiów mentalnych, religijnych i społecznych. Mieli do pobicia świetny teatroserial produkcji brytyjskiej, ukazujący grozę tyranii, pt. „Ja Klaudiusz” z 1976 r. (zrealizowany na podstawie dwóch powieści Roberta Gravesa z 1934 r.: „Ja Klaudiusz” oraz „Klaudiusz i Messalina”, znacznie lepszych od „Quo vadis”) i pokazujący rozkład moralny epoki Nerona film Federico Felliniego z 1969 r. „Satyricon”, którego scenariusz oparto na powieści pod tym samym tytułem znanego z „Quo vadis” Petroniusza - czego nie sposób było pominąć.
Powstało niebywałe dzieło. Widać, że Rzym jest przeludniony tak w warstwie ludzkiej (dzieci śpiące na schodach świątyń), jak religijnej (mnóstwo różnych kultów). Widać niesłychaną powierzchowność, zabobonność i nieludzkość tych kultów - cnotliwi bogowie rzymscy utonęli w tłumie, niecnotliwi wypłynęli na wierzch. Śmiało pokazano homoseksualizm, będący wówczas zjawiskiem zdecydowanie dominującym w zachowaniach męskich, ze skutkiem rozpasania seksualnego („Satyricon”). Pierwszoplanowej akcji zawsze towarzyszą istotne wydarzenia drugoplanowe, stanowiące nie tylko ruchome dekoracje, ale pokazujące aspekty ówczesnej rzeczywistości.
Nero nie jest durniem, ale przebiegłym, niemoralnym tyranem, który z reakcji na teatralny sposób sprawowania władzy uczynił probierz lojalności. Zniknęła naiwność przekazu sienkiewiczowskiego oryginału, a wszyscy bohaterowie zyskali na mądrości, najbardziej Ligia. Akte wygląda jak Greczynka, a Petroniusz to wiarygodnie wyrafinowany intelektualista. Przywołano fakt historyczny, w powieści ledwie wspomniany - odrzucenie przez cesarza prośby o łaskę wobec skazanej zgodnie z prawem na ukrzyżowanie całej familia urbana (tj. wszystkich niewolników domu miejskiego, tu 300), niezależnie od płci i wieku za zabicie przez jednego z nich (z zazdrości o innego kochanka) pana. Widzimy te krzyże, a płacz krzyżowanych dzieci słyszymy.
Pożar jest skromniejszy niż w produkcji amerykańskiej, skupiony na kameralnych wątkach. Niestety - Ursus ze zbyt wielkim rozmachem odrzucał wielkie kawały styropianowego gruzu. Niemniej do obrazów paniki, odcinania dróg ucieczki, trujących dymów i żaru nie można mieć uwag. To staranna robota.
Tyle o pożarze, bo nie sposób nie wspomnieć o dwóch symbolicznych scenach: walki z bykiem i spotkania uciekającego Piotra z Chrystusem. Obydwie nie są ani powieściowe, ani filmowe, nie mają w sobie dosłownie żadnego efekciarstwa i książkowego patosu. I w tym ich siła. Trzeba to zobaczyć.
2001 (Polska)
To najwierniejsza ekranizacja powieści. W tym zarówno jej siła, jak słabość. Siła, bo można nie czytać nudnawej i przegadanej lektury, tylko obejrzeć wierną ekranizację. Słabość - w ogólnej niehistoryczności.
Pokazanie rzymskich realiów na modłę XIX-wieczną to nie najlepszy pomysł… W sumie nie dowiemy się, dlaczego chrześcijaństwo musiało zwyciężyć, bo przecież nie widać zdehumanizowania ówczesnego społeczeństwa, zaniku zasad moralnych i absolutnego upadku tradycyjnych rzymskich cnót i wierzeń.
Naiwne dialogi obnażają słabość pierwowzoru. Okrucieństwo jawi się jako wyraz bezsensownych kaprysów jednostek i ich doradców, a nie konsekwencji tego, że moralność społeczna przegniła na wskroś, co sprawia, że rządzenie polega na schlebianiu gustom motłochu. Tego niestety nie widać. Cóż - nie jest to winą reżysera, bo przecież Sienkiewicz oparł siłę moralną powieściowego chrześcijaństwa na kazaniach św. Piotra i przykazaniu „Miłujcie nieprzyjacioły swoje”, które inaczej by wybrzmiało, gdyby było widać, jak mało w Rzymie jest tego miłowania.
A jednak to w tym filmie chrześcijan jest najbardziej żal, jako ludzi zwyczajnie niewinnych, a zarazem niewyrzekających się wiary. To tu najlepiej pokazano venatio, to jest karę rozszarpania przez dzikie zwierzęta. Tu jest pokazany najlepszy wątek książki - dramatyczna przemiana Chilona Chilonidesa z oportunisty w człowieka, który musiał spojrzeć w oczy ofiarom swoich działań i tego nie zniósł.
A pożar… Skoro trwał siedem dni i sześć nocy, można było pokusić się o pokazanie nocnych scen. Skoro ponad milion ludzi zostało bez dachu nad głową, to ujęcia nieprzebranych tłumów, których gniewu nawet władca świata musiał się lękać, były konieczne. Niestety, w filmowy biały dzień widać zbyt wiele błękitnego nieba, by uwierzyć w ogrom pożogi. Niestety, uciekinierzy nie wypełniają dróg ucieczki ani nawet kadrów. Winicjusz miota się gdzieś na obrzeżu pożaru, chodzi jak dziesiątki (bo nie setki) statystów między płonącymi budynkami i ani on, ani nikt inny nikt nie osłania się od żaru.
Podpalono wielkie imitacje murowanych ścian - mamy uwierzyć, że płonęły mury?! Przecież należało pokazać, że płonie drewno konstrukcyjne: patyki, wiklina, chrust! Niegodny wiary był też cyfrowy widok płonącej zabudowy antycznej jako murowanej. Ot, jak nieruchoma pocztówka pt. „Wzgórze świątynne ze starożytności” pomalowana przejrzystymi płomieniami, dającymi pełny ogląd kształtu budynków. A przecież chodzi o jakieś 300 m głębokości widoku. Płomienie z ciał stałych nie są tak przejrzyste. Poza tym dymu było zwyczajnie za mało, we wszystkich ujęciach.
Podsumowanie
Rzym został odbudowany na koszt całego imperium. Cesarz Nero osobiście zaangażował się w uchwalenie naprawdę dobrych przepisów przeciwpożarowych. A my, strażacy, nikomu nie mówmy o tym, że najgorszy pożar spalił Rzym w naszej ekranizacji „Quo vadis”, tylko że byk udający tura był największy z dotychczasowych.
Przypisy
[1] Witruwiusz, O architekturze ksiąg dziesięć, przeł. Kazimierz Kumaniecki, Warszawa 2004, str. 63.
[2] Tamże, s. 64.
[3] Tacyt, Roczniki XV.38, [w:] Wybór pism, tłum. Seweryn Hammer, Wrocław 2004, str. 183.
[4] Tacyt, tamże, str. 184.
[5] Tacyt Roczniki XV.39, [w:] Wybór pism, tłum. Seweryn Hammer, str. 185.
st. bryg. w st. sp. Paweł Rochala jest pisarzem, autorem powieści historycznych i opracowań popularnonaukowych