Wigilijne anegdoty
15 Grudnia 2016Święta za pasem. Jak spędzają je strażacy? Oto kilka historii, które wprowadzą nas w świąteczny nastrój.
To był nie tylko wyjątkowy, bo wigilijny dzień, lecz także niecodzienna wizyta. Strażacy z jeleniogórskiej JRG 2, którym akurat w wigilię świąt Bożego Narodzenia wypadła służba, nie kryli zaskoczenia na widok gościa, który zjawił się w jednostce. Oczywiście poznali już wcześniej księdza Grzegorza Niwczyka pełniącego obowiązki kapelana jeleniogórskich strażaków. Była to jednak znajomość raczej na odległość.
Przepis na barszczyk
W Wigilię ksiądz Grzegorz przyszedł na podział bojowy i w dodatku przytaszczył gitarę. Spojrzeli po sobie zdumieni, ale dowódca zmiany, asp. sztab. Wojciech Wiewióra, błyskawicznie odnalazł się w roli gospodarza i z szacunkiem powitał osobę duchowną. Jak się okazało, kapelan w ramach swojego duchowego posłannictwa postanowił odwiedzić strażaków, którym akurat w wieczór wigilijny wypadła służba. Nasza konsternacja trwała tylko krótką chwilę - wspomina. Wiewióra. Wprawdzie wypadła nam świąteczna służba, ale przecież nie pierwszy raz, więc nikt nie robił z tego problemu. Przygotowaliśmy sami wigilijną kolację. Oprócz mnie służbę miał Wojtek Kędzierski, Mateusz Ostrowski, Maciej Michalski, Sebastian Kuś, Sławek Wojtaś, Wojtek Ziemniak i Tomek Filinger. Martwiliśmy się tylko, żeby akurat tego wieczoru nie było wyjazdu do jakiegoś zdarzenia. Ale na to nie mieliśmy już wpływu - dopowiada.
Niespodziewane świąteczne odwiedziny księdza spowodowały, że ta służbowa wigilijna kolacja nabrała uroczystego charakteru. Zwłaszcza że ksiądz Grzegorz nie tylko poświęcił potrawy i złożył chłopakom życzenia, lecz także sięgnął po gitarę i zaproponował wspólne kolędowanie. - Mieliśmy drobne problemy, bo większość znała raptem po dwie, trzy zwrotki każdej kolędy - przyznaje Wiewióra. - Za to nasz kapelan wszystkie kolędy miał opanowane doskonale. No ale to w końcu zawodowiec. Oczywiście nikt z nas nie odpuścił i wspomagając się wzajemnie, daliśmy nieźle radę.
Za to później strażacy zaskoczyli kapelana. Otóż ksiądz Grzegorz zachwycił się smakiem czerwonego barszczyku. Tak mu przypadł do gustu, że najpierw przyznał, że tak dobrego jeszcze nie próbował, a potem poprosił o przepis. Przy stole zapadła cisza. Strażacy spojrzeli po sobie niepewnie. Wreszcie dowódca zmiany wyznał: - To jest, proszę księdza, raczej rzadko spotykany przepis. - Domyślam się, że nie wszyscy go znają, bo tak dobrego jeszcze nie piłem. To jak go przyrządzacie? - dopytywał kapelan. - Hm… Po prostu każdy z nas na wspólną wigilię przynosi z domu jakieś świąteczne potrawy i barszczyk. Potem wszystkie te barszcze wlewamy do jednego garnka, mieszamy i... To jest właśnie ten przepis.
Święta integrują
Przyjęło się w wielu województwach, że w Wigilię komendanci wojewódzcy, miejscy i powiatowi odwiedzają strażaków, którym akurat wypadła świąteczna służba. Zwykle są to spotkania przy świątecznym cieście i kawie, połączone z życzeniami i dzieleniem się obyczaje są więc wprawdzie kultywowane, ale głównie w sposób symboliczny. Bywa jednak inaczej. W JRG PSP w Kątach Wrocławskich wykształcił się, albo raczej powrócił po wielu latach, obyczaj świątecznych spotkań w gronie rodzin. Do jednostki przychodzą żony z dziećmi, a ponieważ każdy przynosi ze sobą prowiant, robi się z tego spotkanie wielkiej strażackiej rodziny. Kiedy rozlega się ostry dźwięk syreny alarmowej, przy stole zostają tylko żony z dziećmi. Ale dla nich takie sytuacje nie są niczym nadzwyczajnym.
O tym, jak ważne i potrzebne są takie wspólne chwile, mówi Sławek Wilczyński, były już strażak JRG w Kątach Wrocławskich. Los szczególnie boleśnie go doświadczył, odbierając zdrowie i prawo do wykonywania ukochanego zawodu. - Podczas naszego alarmowego wyjazdu kierowca jadącego z naprzeciwka samochodu ciężarowego, choć jechałem na sygnale, zlekceważył przepisy. Doszło do czołowego zderzenia. Straciłem obie nogi - wspomina. Kiedy nadeszły święta Bożego Narodzenia, Sławek założył protezy i razem z żoną i dziećmi udał się do swojej macierzystej jednostki. - Odwiedziliśmy chłopaków na służbie, pogadaliśmy i czułem, że choć już wszystko jest inaczej, to przecież nadal pozostaję jednym z nich - mówi. W JRG spotykają się zresztą także przy innych okazjach. Niedawno na przykład kończył czynną służbę dowódca zmiany asp. Hubert Synówka, który przed laty przyjmował Sławka do służby w straży pożarnej. W jednostce odbyła się uroczystość pożegnania. Oczywiście Sławek też tam był, bo jakże inaczej.
Na gruzach wojny
Razem trzymali się także strażacy, którzy tuż po zakończeniu wojny tworzyli na ziemiach zachodnich strażackie struktury, a tym samym polską administrację. Doskonale pamięta tamte święta ppłk w st. spocz. Feliks Kostecki, który trafił do strażackiej jednostki w Wałbrzychu. - Spotykaliśmy się w strażnicy na Wigilii całymi rodzinami. W tamtych latach było to zresztą podyktowane trudnymi warunkami mieszkaniowymi, no i względami bezpieczeństwa. Nierzadko strażackie rodziny mieszkały wówczas w strażnicach - wspomina. Pytany o obecność księdza i prawo do śpiewania kolęd, reaguje jednoznacznie: No pewnie, że śpiewaliśmy kolędy! Zresztą w tych pierwszych latach po wojnie wiele było akcentów religijnych. Na przykład co rano przy zmianie służby śpiewało się „Kiedy ranne wstają zorze...”. A wieczorem „Wszystkie nasze dzienne sprawy...”. I tak było, jeśli mnie pamięć nie myli, aż do roku 1952. Potem powiał od wschodu mroźny syberyjski wiatr, który przywiał walkę z kościołem. Ale śpiewanie kolęd przy świątecznym stole nadal szło strażakom bardzo dobrze. Kiedy ze strażackich piersi gruchnęło: „Bóg się rodzi, moc truchleje” to aż mury strażnicy drżały. Ze wzruszenia, rzecz jasna. A chłopakom sił do gromkiego śpiewania nie brakowało.
O powojennych świątecznych spotkaniach strażaków pisał także jeden z pionierów wrocławskiej straży pożarnej, śp. kpt. Ignacy Rożek w swoich wspomnieniach „Niestrudzeni zawsze wierni”. Opisując dramatyczną codzienność w zrujnowanym wojną Wrocławiu i odradzające się wśród gruzów życie, odnotował: „Wreszcie nadeszły święta Bożego Narodzenia, w wolnej już ojczyźnie. Tradycyjna choinka ślicznie prezentowała się w pomieszczeniu strażackiej stołówki przy ul. Krętej 26, wokół której rozbrzmiewały melodie pięknych polskich kolęd w wykonaniu strażackiej - pionierskiej załogi”. Ten lapidarny opis ilustruje historyczne zdjęcie strażaków przy świątecznym stole.
Nowe czasy, nowe obyczaje
Wiele tradycji bożonarodzeniowych kontynuujemy, o innych zapomnieliśmy. Inne są dziś uwarunkowania i wymogi. Inne rodzą się także świąteczne obyczaje, choć nierzadko… w bólach. Od kilku lat w naszym mieście Święty Mikołaj przybywa na spotkania z dzieciakami w dość oryginalny sposób - mówi bryg. Jan Ciętak, komendant powiatowy oławskiej PSP. - Jednego roku zszedł po prostu z wysokiego drzewa, czym oczywiście wszystkich zaskoczył. A ponieważ pomysł się udał, w następnym przyleciał helikopterem. Też poszło mu świetnie. Ale za trzecim razem… No właśnie, tym razem Święty Mikołaj postanowił, że sfrunie do licznie zebranej dziatwy z dzwonnicy oławskiego kościoła. Wymyślił na dodatek, że uczyni to w towarzystwie dwóch aniołów przyodzianych w zwiewne szaty. O oznaczonej godzinie cała święta trójka oderwała się od kościelnej dzwonnicy i… na ziemi wylądowały tylko anioły! A gdzie Mikołaj? Wszystkie dzieci spoglądały ku górze. Widząc, że ich idol ma jakieś opory przed lądowaniem, zaczęły śpiewać i zachęcać, żeby do nich wreszcie przybył. Te zachęty trwały dobre pół godziny, a Mikołaj nadal wisiał w powietrzu, wykonując jedynie jakieś nieskoordynowane ruchy. Wreszcie jeden z aniołów stracił anielską cierpliwość i ruszył na dzwonnicę, w sukurs swojemu towarzyszowi. Po chwili wśród dzieciaków wybuchł entuzjazm, bo oto okazało się, że Święty Mikołaj dzięki pomocy anioła wgramolił się szczęśliwie na okno dzwonnicy. Cóż jednak z tego, skoro teraz sam anioł znalazł się w tarapatach. W liny zaplątały się jego wspaniałe szaty i - jakby było tego mało - za nic nie dały się z nich wyplątać także anielskie włosy. Tego już było za wiele. Postanowiono skończyć z popisami przybyszów z niebiańskiej krainy i odwołać się do sposobów stosowanych w takich sytuacjach przez oławskich strażaków. Strażacy pod dowództwem st. ogn. Roberta Przystawskiego, wykorzystując odpowiednie techniki ratownicze, bezpiecznie sprowadzili na ziemię całą świętą ekipę, z Mikołajem na czele.
Do siego roku!
Święta Bożego Narodzenia, o których często się mówi, że są magiczne, niepowtarzalne, wyjątkowe, nierzadko stają także okazją do poszerzenia naszej wiedzy. Na jednym z opłatkowych spotkań w KW PSP we Wrocławiu obecny był zaprzyjaźniony ze strażakami znany językoznawca prof. Jan Miodek.
Była to wyjątkowa okazja, aby o świętach Bożego Narodzenia i Nowym Roku pomówić także w nieco innym kontekście. Otóż nazwa „Boże Narodzenie” funkcjonuje stosunkowo od niedawna. Dawniejsze określenia najbardziej popularnego polskiego święta to „Gody albo „Godne święta”. Według prof. Miodka nazewnictwo to pochodzi z Górnego Śląska i używane jest do dziś, zwłaszcza przez starszych Ślązaków, którzy życzą „pięknych godnych świąt”, czyli pięknego Bożego Narodzenia.
Często też spotyka się na kartkach świątecznych zwrot „Dosiego roku!” pisany łącznie, co zdaniem językoznawcy jest błędem. Określenie „do siego”, pisane rozłącznie, w języku staropolskim znaczy bowiem „do tego” (nadchodzącego) roku. Podobnie zresztą jak słowo „latoś” znaczy „tego lata”. Tak więc „Do siego roku!” piszemy rozłącznie. Za to łączymy się we wspólnych serdecznych życzeniach dla czytelników PP na święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok.
Lech Lewandowski
grudzień 2016
jest dziennikarzem i politologiem, pracującym przez wiele lat w prasie wojskowej, specjalizującym się w polityce międzynarodowej.