Wiedziałem, czego chcę
15 Grudnia 2022Strażak z zawodu, pisarz z powołania. Człowiek wielu talentów, bo jeszcze całkiem dobrze rysuje i gra na akordeonie. St. bryg. Paweł Rochala, wieloletni autor PP opowiada o sobie i współpracy z naszym czasopismem.
rozmawiała Elżbieta Przyłuska
Pawle, jak to się stało, że zostałeś strażakiem? Tradycje rodzinne?
Nie, skąd! Przed studiami pożarniczymi widziałem z bliska łącznie trzy pożary wiejskie, co prawda podbudowane książeczką „Jak Wojtek został strażakiem”, ale wyłącznie jako dziecięcy widz. Nigdy nie należałem do OSP, a do zawodowej straży pożarnej zajrzałem tuż przed egzaminami wstępnymi do SGSP, żeby nauczyć się pokonywać ścianę dwumetrową. Za to od zawsze ciągnęło mnie do munduru. Jako uczeń mundurowego technikum kolejowego mieszkałem w internacie, więc co niedziela jechałem do Warszawy. W pociągu spotykałem podchorążych różnych szkół. Smutni wojskowi mówili, pokazując zadowolonego podchorążego strażackiego: „Zobacz! Dobrze odżywiony, spokojny! To są studia! U nas oduczą cię myślenia!”. I tak w trzeciej klasie technikum dowiedziałem się, czego w życiu naprawdę chcę. Przecież kogo robota w ręce parzy, ten idzie do straży.
To czego jako osiemnasto-, dziewiętnastolatek chciałeś?
Wtedy - zdać egzaminy do SGSP, co się powiodło. Będąc na studiach, chciałem nauczyć się przepisów i projektowania zabezpieczeń przeciwpożarowych, żeby skuteczniej gasić pożary, bo miałem już z nimi niejedne porachunki. Wybrałem więc specjalność profilaktyczną. Również ze względu na żenujący wówczas poziom nauk taktycznych.
No to byłeś ambitny. I co - udało ci się ten życiowy cel zrealizować?
Zależy, jak na to spojrzeć. Kiedy jako wykształcony oficer zaczynałem służbę, ówczesny skierniewicki komendant wojewódzki Tadeusz Wachowski powiedział mi: Nie po to państwo utrzymywało pana przez pięć lat, żeby pan sobie teraz do pożarów jeździł! Tu jest biurko w prewencji! Istotnie, moją pierwszą pracą było określenie odległości bezpiecznej ustępu miejskiego o siedmiu oczkach od innych obiektów użyteczności publicznej - i tak już zostało… No więc teraz, po latach, myślę sobie, że zza biurka zapobiegłem większej liczbie pożarów, niż byłbym w stanie osobiście ugasić.
Czyli prewencją zacząłeś się zajmować mimo wszystko trochę z przymusu. Nie żałujesz, że twoja kariera nie potoczyła się w kierunku taktycznym?
Z taktyką miałem mocny kontakt pośredni. Bywało, że ja, zakontraktowany prewentysta, nawet i cztery doby w miesiącu spędzałem jako oficer dyżurny WSKR. Zyskałem nawet w województwie miano Jonasza: katastrofa kolejowa, cieknąca trucizna z cysterny, pożar szpitala, rekordowa liczba zdarzeń. No więc starsi ode mnie jeździli do zdarzeń, a ja młody z nimi przez radiostację korespondowałem. A na miejscu różnie się działo, co też było mi dane bezpośrednio, choć rzadziej, widywać.
To co się takiego działo podczas akcji? Wyczuwam mocno krytyczny ton.
Strażacy powinni się powstrzymać przed odruchem lania wody, gdy nie ma to już sensu, a skoncentrować się na obronie. Najważniejsze, by nie pozwolić pożarowi się rozwijać. To, co się pali, jest już i tak stracone. Opanowanie sytuacji po godzinie od rozkazu „Woda naprzód!” oznacza, że pożar wypalił sam się sam. Złapanie go przy fundamentach jest jak dogonienie zawodnika za metą.
Czy tego odpowiedniego lania wody można się nauczyć, czytając „Przegląd Pożarniczy”?
Możliwe. Szymon Kokot-Góra opracował podstawowy kurs gaszenia pożarów w mieszkaniach. I to, co on zrobił, powinno natychmiast zostać przekute w regulaminy gaśnicze, ale na razie jest tylko w PP jako „wiedza”. Również Marek Wyrozębski próbuje przekazywać taką podstawową wiedzę. Niestety, nie widzę oddźwięku ich artykułów, brakuje intelektualnego fermentu taktycznego, który w prewencji jest stale obecny.
Od uczenia podstaw jest szkoła, studia.
No tak, ale tu też chodzi o jakąś dyskusję jakościową. O ile na łamach PP grono prewentystów szuka nowych rozwiązań, co oznacza, że nie zadowala ich rzeczywistość, o tyle w taktyce właściwie żadnej dyskusji od pokoleń nie ma. Artkuły taktyczne to głównie sprawozdania, a wnioski z nich to „3 x brak”, mające w domyśle co nieco usprawiedliwić: brak dojazdu, brak wody i brak łączności, choć wszyscy stali tuż przy pożarze, woda wylewała się z piwnicy, a łączność była bezpośrednia, jak to w rozmowie. A przecież tylko konkretne błędy czegoś uczą.
A potem strażaków dosięga prokurator… Przecież wiesz, czym grozi opisywanie i przyznawanie się do błędów popełnionych podczas prowadzenia działań.
Ale można wypracować jakiś standard. W krajach anglosaskich po pożarach, w których giną ludzie lub powstają wielkie straty, publikowane są szczegółowe analizy zdarzeń. Przykład: Grenfell Tower. To są bardzo pouczające, drobiazgowe materiały, pokazujące, że ktoś patrzy, widzi i jest w stanie ocenić. I tę ocenę śmiało wystawia.
Czy pamiętasz artykuły, które dla ciebie były szczególnie ważne merytorycznie? Takie, które nawet teraz mógłbyś polecić?
Współczesnych autorów już wymieniłem, dodam tylko, że zbyt rzadko pisze Ariadna Koniuch. Ale jeszcze w życiu studenckim znalazłem w PP coś, co mocno poruszyło moją wyobraźnię. Na przykład strażacy z pewnej jednostki zauważyli wielkie zalety myjki ciśnieniowej i dostosowali swój pojazd do tego, by używać jej do gaszenia pożarów. Okazała się znacznie lepsza od fabrycznej linii szybkiego natarcia, bo gasiła szybciej i z mniejszymi stratami... Niestety, do dziś brakuje u nas, jako standardu, wysokociśnieniowej, długiej na 60-90 m linii szybkiego natarcia.
Najbardziej wartościowy okres PP to moim zdaniem jego początki, od 1912 r. do 1925 r. włącznie. Wszystkie walory tego rodzaju pisma, począwszy od jakości merytorycznej tworzącej system (budownictwo ogniotrwałe, ubezpieczenia od ognia, straże ogniowe) przez idee scalające środowisko pożarnicze, wykładano przystępnie, a na najwyższym poziomie, także pod względem językowym i kulturowym. Ogromny wpływ mieli wówczas na PP tak Bolesław Chomicz, jak i Józef Tuliszkowski. Obaj narazili się tym samym środowisku. Ten drugi tym, że opisując przebieg pożarów, wytykał wszystkie błędy, jakie strażacy popełnili. Wiele by nam dało w kontekście podniesienia jakości dyskusji wznowienie kilkuodcinkowej wymiany zdań o gaszeniu gnojówką [śmiech].
Jak zaczęła się twoja przygoda z „Przeglądem Pożarniczym”? Od lat jesteś jednym ze stałych autorów PP i chyba jednym z najbardziej rozpoznawanych, jeśli chodzi o pióro.
Do PP zacząłem pisać tuż przed czterdziestką, to był chyba 2006 r. Miałem też doświadczenie pisarskie z innego pola niż strażackie. Zaproponowałem redakcji cykl artykułów na temat różnych katastrof, które wydarzyły się w starożytności. Zacząłem od pożaru Świątyni Artemidy w Efezie. W którymś momencie zacząłem komentować sprawy bieżące dotyczące służby w krótkim felietonie. Dawało mi to sporo satysfakcji, gdyż wielu ludzi zaczynało czytać PP od końca, żeby się dowiedzieć, co tam znów nawypisywał „Oficer”.
Przez kilka miesięcy, w zastępstwie, pełniłeś funkcję redaktora naczelnego PP. Poznałeś od wewnątrz warsztat tworzenia tego pisma. I pewnie szybko się zorientowałeś, że to niełatwa sztuka - tworzyć ciekawe i profesjonalne pismo specjalistyczne. W którym kierunku twoim zdaniem PP powinien zmierzać?
Myślę, że warto pokazywać zdarzenia kompleksowo, z różnych stron. Zapobieganie pożarom zawsze powinno iść w parze z ich gaszeniem. Dlatego zdarzało mi się planować do jednego numeru opisy danego zagadnienia sporządzone przez nawet trzech, czterech różnych autorów, którzy przygotowywali materiały niezależnie od siebie, również z podbudową naukową i historyczną. Dobrze, jeśli materiał jest tak napisany, że czytelnik może wyciągnąć z niego własne wnioski, bez konieczności podawania ich na tacy. Wiem jedno - z zainteresowaniem na pewno nie spotka się opis akcji, który jest lekko podrasowanym streszczeniem meldunku, skąd zasadniczo dowiemy się, kto od kogo przejął dowodzenie i o której. Poza tym czytelników zawsze nudziły defilady, no chyba że sami w nich uczestniczyli i widać ich na którymś zdjęciu [śmiech]. Tu można wrócić właściwie do założenia PP. Działo się to w 1912 r., na nielegalnym zjeździe strażackim we Włocławku, który odbył się pod egidą Towarzystwa Rolniczego. Ukazywało się wówczas pismo „Strażak”, które Józef Tuliszkowski zgromił za dyletantyzm. Chodziło o to, by powstało profesjonalne pismo pisane przez fachowców, co będzie strażaków czegoś uczyć - również etyki, empatii, odpowiedzialności. No i taki powinien być „Przegląd Pożarniczy” także teraz. To bardzo trudne. Pozyskałem kilku świetnych, nadal piszących autorów, a jednak z ulgą zdałem dowodzenie pismem.
Piszesz sporo, nie tylko do PP. Masz na koncie powieści historyczne, biografie. Jesteś rasowym pisarzem. Opowiedz proszę o swoich książkach.
Faktycznie, grzbiety moich książek zajmują na półce już chyba z pół metra. Mam w tym zbiorze trzy pozycje strażackie. Napisałem biografię Bolesława Chomicza - i przyznaję, że wsiąkłem w tę postać. To dla mnie wzór, choć nie był zwolennikiem służby zawodowej, a ja nim jestem. Drugą książeczkę - „Czy ogień boi się strażaka?” napisałem dla dzieci, co wcale nie jest łatwe. Zbiera dobre recenzje. A ostatnio ukazała się książka o strajku w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej z 1981 r. Zależało mi, by te wydarzenia przybliżyć współczesnemu czytelnikowi, oddać atmosferę tamtych dni. Książka w połowie składa się z wywiadów. Sporo osób, które nie ukończyły szkoły przez udział w strajku, odmówiło mi rozmowy, tłumacząc i po półtorej godziny, dlaczego nie. To znaczy, że temat jest wciąż żywy. Ostatnio pomyślałem, że skoro umiałem napisać strażacką książkę dla dzieci, to może spróbuję czegoś dla dorosłych?... Tak powstało „Życie erotyczne strażaków” - książka przedstawiająca również i takie niespodzianki naszego zawodu, oparta wyłącznie na faktach i zwierzeniach. Wbrew tytułowi będzie niekoniecznie goło, czasem wesoło, najczęściej groteskowo.
Elżbieta Przyłuska jest filologiem polskim i historykiem sztuki, przez 10 lat była redaktorem „Przeglądu Pożarniczego”