Tribal Clash 2016
27 Lutego 2017W zeszłym roku wraz ze swoją drużyną - Adamed Team Poland mogłem już po raz trzeci sprawdzić kondycję w Tribal Clash - największych outdoorowych zawodach crossfitowych w Europie. Przywieźliśmy z nich zwycięstwo.
Piękne krajobrazy miejscowości Blackpool Sands w południowo-zachodniej Anglii stały się scenerią trudnych dwudniowych zmagań. Uczestniczyło w nich 168 sześcioosobowych drużyn, łącznie 1008 zawodników, m.in. ze Szwecji, Walii, Norwegii, Holandii. Polskę reprezentowały dwa zespoły: nasz - łódzki, oraz wrocławski, startujący po raz pierwszy. Dwa lata temu w końcowej klasyfikacji uplasowaliśmy się na 34. miejscu, rok później zajęliśmy czwarte. Teraz sięgnęliśmy po tytuł mistrzowski. Na nasz sukces złożył się całoroczny indywidualny trening każdego członka drużyny, ale także zgranie całego zespołu i zastosowanie przemyślanej strategii podczas wykonywania kolejnych zadań. Wiedzieliśmy, że jedziemy walczyć o zwycięstwo.
Morderczy wysiłek
Pierwszy dzień zawodów był niezwykle intensywny. Mieliśmy do wykonania cztery zadania (workouty), pierwsze z nich w kilku odsłonach. Zaczęliśmy od grupowego biegu z drewnianym balem (45 kg) po plaży, do pokonania był kilometr. Potem czekał nas czterokilometrowy bieg po lesistym terenie o zróżnicowanym ukształtowaniu powierzchni. Jedną z przeszkód był zbiornik wodny, który można było obiec lub przepłynąć. Na osoby które pokonały tę przeszkodę, czekały już worki z piaskiem. Przed kolejnym zadaniem odpoczywaliśmy zaledwie 5 minut. Później musieliśmy przenieść worki najszybciej jak to możliwe na odległość ok. 20 m, wrzucić do jednego wielkiego worka i wrócić po następne. Wisienką na torcie w tej konkurencji było przenoszenie właśnie tego wielkiego worka - ważył 360 kg, zawieszonego na dwóch drewnianych balach, które nieśliśmy na barkach.
W drugim zadaniu każdy zawodnik musiał przejść po równoważni, a następnie cała drużyna wykonywała 30 synchronicznych przysiadów z plastikowym słupem wypełnionym 70 l wody. Ważne było odpowiednie wyważenie ciężaru oraz wykonywanie przysiadów w równym tempie, tak, by belka znajdowała się cały czas na tej samej wysokości. Tego dnia czekało nas jeszcze wspinanie się po linie w trzech rundach (po 21, 15 i 9 powtórzeń). Między kolejnymi rundami każda drużyna musiała wspólnie przerzucać nad głową krótkie drewniane bale połączone liną i robić z nimi przysiady. Workout zaczynał się i kończył wykrokami z balami na ramieniu.
Po każdej z konkurencji ogłaszano ranking drużyn. Pierwszego dnia zawodów byliśmy na piątym miejscu. Najtrudniejsze okazały się dla nas synchroniczne przysiady ze słupem wypełnionym wodą. W takim zadaniu lekkie uniesienie ramion z jednej strony powoduje, że woda spływa do drugiego końca i cały ciężar obciąża jednego zawodnika.
Na kolejny dzień organizatorzy zaplanowali początkowo trzy konkurencje, w których mieli wziąć udział wszyscy uczestnicy Tribal Clash, bez względu na wyniki. Z uwagi na zmieniające się warunki pogodowe z jednej z nich ostatecznie zrezygnowano, choć… ujęto ją w zadaniu finałowym. Było to wypłynięcie w morze na desce z wiosłami i wykonanie manewrów między bojami.
Zanim jednak dotarliśmy do finału, musieliśmy wykonać jeszcze dwa zadania. Każdy zawodnik miał przepłynąć około 100 m, a w tym czasie jego drużyna trzymała w górze oponę. Następnie zawodnik, który przepłynął dystans, wykonywał podciągniecie na oponie (muscle up on rings), a w tym czasie kolejny biegł płynąć, a reszta składu trzymała oponę nad głową. Liczyła się liczba przepłynięć i podciągnięć wykonanych w czasie 12 min.
Niestety, organizatorzy przed rozpoczęciem tej konkurencji nieprecyzyjnie określili wymagania. Sądziliśmy, że od początku zadania opony nie można podtrzymywać na ramionach, przez co nasz wysiłek był dużo większy. Przyznając się do błędu, pozwolili wszystkim drużynom z pierwszego rzutu, wykonać jeszcze raz to zadanie i dzięki temu osiągnęliśmy lepszy wynik, choć wykonaliśmy o jeden workout więcej. W kolejnym zadaniu drużyna musiała wymykiem lub podciągnięciem pokonać drewniane bale, na wysokości ponad 2 m, a następnie przerzucać przez bark za siebie kamienne kule o różnej wadze (od 35 do 75 kg).
Finał zmagań
Dwadzieścia najlepszych drużyn przeszło do półfinału. My startowaliśmy z czwartego miejsca. Zadanie polegało na przeciąganiu liny przez dwie drużyny, pary łączono według schematu: pierwsze miejsce - dwudzieste miejsce, drugie miejsce - dziewiętnaste miejsce itd. W tej konkurencji duże znaczenie miała nie tylko siła, lecz także przemyślane ustawienie zawodników, odpowiednia taktyka i rytm ciągnięcia liny. Wygrana pozwoliła naszej drużynie wejść do finałowej dziesiątki.
Wreszcie nadeszła chwila decydującego starcia o maskę Tribal Clash. Finaliści mieli do wykonania kilka trudnych zadań, wśród których pojawiły się nowości, ale były też ćwiczenia znane z wcześniejszych konkurencji. Po przedstawieniu wytycznych dostaliśmy 5 min na omówienie taktyki, a następnie ruszyliśmy do wyścigu po zwycięstwo.
W pierwszym epizodzie poszczególne drużyny miały podzielić się na trzy pary, które tworzyły ludzkie taczki - jedna osoba poruszała się na rękach, a druga szła za nią, trzymając ją za nogi.
Po szybkim sprincie wszyscy biegli po deski z wiosłami, które miały być ich środkami transportu podczas „gonitwy morskiej”. Zawodnicy mieli wykonać na morzu slalom między bojami. To była batalia o każdą sekundę i jak najlepszą pozycję na wodzie. Podczas manewrowania przy kolejnych bojach (60 osób na 10 pływających deskach) starliśmy się z silnymi konkurentami, twardo nacierającymi ze wszystkich stron. Wyścig ten wyglądał jak prawdziwa bitwa morska.
Nasza drużyna po dopłynięciu na brzeg znalazła się na trzecim miejscu. To zmobilizowało nas do jeszcze większego wysiłku. W głębi duszy wiedziałem, że teraz właśnie możemy wyjść na prowadzenie. Przed nami był już tylko bieg z przeszkodami, a następnie z obciążeniem - do mety. Mając do wyboru przedmioty znane z poprzednich konkurencji - kamienne kule, drewniane krótkie belki na linie, kanistry z wodą i worki z piaskiem, szybko rozplanowaliśmy w drużynie, kto weźmie który ciężar. Ruszyliśmy do boju - i zwyciężyliśmy! Nasza radość była ogromna. Organizatorzy stwierdzili, że po raz pierwszy widzieli, by ktoś tak bardzo cieszył się ze zwycięstwa.
asp. Dawid Gazdecki jest dowódcą sekcji w JRG 2 KM PSP w Łodzi
Wywiad
Skąd pomysł udziału w zawodach? Ile czasu musieliście ćwiczyć, żeby osiągnąć tak wysoki poziom?
Zobaczyliśmy kiedyś w internecie film z pierwszej edycji zawodów - zmagania na plaży, trudne i wymagające ćwiczenia na lądzie i w morzu. Wyglądało to trochę tak, jakby faktycznie o trofeum walczyły ze sobą jakieś plemiona. To nas zaciekawiło na tyle, że postanowiliśmy wziąć udział w kolejnej edycji. Wiedzieliśmy, że to prestiżowe zawody, ale też od początku wierzyliśmy, że możemy w nich dużo osiągnąć.
Czym zajmujecie się na co dzień? Czy oprócz pana są w drużynie jeszcze jacyś strażacy?
Wszystkich nas pasjonuje sport, ale na co dzień wykonujemy różne zawody. Hubert to lekarz weterynarii, Artur jest inżynierem systemów informatycznych, Lidia zajmuje się treningiem personalnym, Maria jest lekarzem wojskowym, a Emilia przedstawicielem handlowym.
Czy skład drużyny zmieniał się w ciągu tych kilku lat?
W pierwszych dwóch latach w zawodach uczestniczyły czteroosobowe drużyny, dopiero potem składy poszerzono o dwie dodatkowe osoby. Tylko troje z nas: Lidia, Emilia i ja wystartowaliśmy w tych trzech edycjach, reszta składu drużyny zmieniała się. Jednak wszyscy się dobrze znamy, długo trenowaliśmy w jednym klubie.
Ćwiczycie razem, czy każdy osobno? Jak zgrywacie ze sobą treningi?
Crossfit jest indywidualną dyscypliną. Trenujemy oddzielnie, choć bardzo często spotykamy się na tych samych zawodach, wtedy ze sobą rywalizujemy. Trening sześciu osób bardzo trudno jest zgrać. Każdy z nas ma inne obowiązki i zajęcia, ale wszyscy ostro ćwiczymy, dlatego gdy przed zbliżającymi się zawodami organizowaliśmy wspólny trening, skupialiśmy się już tylko na współpracy, podziale zadań i taktyce ich wykonania. Tym właśnie różnią się treningi w zespole od indywidualnych.
Sportowe plany na kolejny rok?
W Tribal Clash osiągnęliśmy już to, co sobie założyliśmy. Pierwszy raz zwycięskie trofeum - Maska opuściło Wyspy Brytyjskie. I to za naszą sprawą. Teraz czas na nowe cele. Plany sportowe na kolejny rok każdy z nas ma inne, choć zapewne nie raz spotkamy się na tych samych zawodach, w startach indywidualnych. A co do drużynowych występów, to śledzimy na bieżąco , czy pojawią się jakieś nowe ciekawe wyzwania.
rozmawiała Elżbieta Przyłuska
luty 2017
Elżbieta Przyłuska jest filologiem polskim i historykiem sztuki, przez 10 lat była redaktorem „Przeglądu Pożarniczego”