Tajemnicza katastrofa
10 Października 2021Niemal zupełnie nieznana jest historia wypadku śmigłowca Mi-2P z premierem Piotrem Jaroszewiczem na pokładzie, do którego doszło w 1976 r. Nic dziwnego - władze PRL-u nie poinformowały o nim opinii publicznej. Z tym wydarzeniem wiąże się więcej pytań niż sensownych odpowiedzi, dlatego też pojawiają się również teorie spiskowe.
Był 26 września, ówczesny premier Piotr Jaroszewicz wracał z polowania w lasach północno-zachodniej części dawnego województwa bydgoskiego. Na polanie leśnej ośrodka łowieckiego w Sypniewie czekał już na niego rządowy helikopter Mi-2P nr 3603 należący do 103 Pułku Lotniczego Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Pilotowali go mjr Jerzy Zieliński i chor. Andrzej Wojewódzki.
Przed południem maszyna wraz z pilotami, premierem i dwoma towarzyszącymi mu oficerami na pokładzie zaczęła się z wolna podrywać w powietrze. Ok. 100 m od miejsca startu, kiedy znajdowała się już mniej więcej na wysokości 12 m, poniżej partii koron drzew, doszło do tzw. zarzucenia w lewą stronę. Jeden z pilotów zauważył wydobywający się z prawego silnika dym, nastąpił również spadek mocy. Zapadła natychmiastowa decyzja o przymusowym lądowaniu.
Upadek
Kiedy piloci wykonywali manewr mający na celu sprowadzenie maszyny na ziemię, śmigło zawadziło o drzewo, ścinając na wysokości 8,7 m jego gałęzie. Mi-2P zaczął ze znaczną prędkością opadać w dół ruchem rotacyjnym. Nastąpiło zderzenie z ziemią i choć było gwałtowne, nie spowodowało natychmiastowej eksplozji. Pasażerowie i piloci mieli prawdopodobnie kilka minut na ucieczkę na dość bezpieczną odległość od maszyny. Po chwili nastąpił wybuch i o godz. 11.28 helikopter Mi-2P stanął w płomieniach. Pożar ogarnął cały kadłub, który palił się intensywnie przez około 5 min. W tym czasie załoga i pasażerowie znajdowali się w odległości od 10 do 15 m od wraku.
Biorąc pod uwagę, że wybuch i w konsekwencji pożar nastąpiły po przyziemieniu, maszyna przewróciła się na bok, a przy tym masa startowa helikoptera wynosiła nieco ponad 3550 kg, eksplozja ta nie osiągnęła aż tak wielkich rozmiarów, jak mogłaby, gdyby doszło do niej w powietrzu i na dużej wysokości. Elementy statku powietrznego w tym przypadku mogły zostać rozrzucone na dystansie liczonym w dziesiątkach metrów.
Jaka była przyczyna katastrofy? Okazało się, że na pokładzie rządowego śmigłowca nastąpiło rozszczelnienie pompy paliwa, jednak w publikacji pt. „Katastrofy, awarie, uszkodzenia w polskim lotnictwie wojskowym 1971-1980” [1] jako bezpośrednią przyczyną wypadku zakwalifikowanego jako awaria podano przekroczenie maksymalnego ciężaru startowego śmigłowca o 55 kg. W opracowaniu nie zostało wspomniane, jakie tego dnia panowały warunki atmosferyczne, jakie były siła i kierunek wiatru - a te parametry są istotne przy badaniu przyczyn katastrof.
Bez udziału straży pożarnych
Dogaszeniem wraku, zabezpieczeniem oraz porządkowaniem miejsca wypadku zajęło się wojsko z Debrzna. Dlaczego w tym przypadku nie zaalarmowano także jednostek zawodowej straży pożarnej, które z pewnością szybciej dotarłyby na miejsce? Odpowiedź jest stosunkowo prosta.
Ówczesna władza uważała wojsko za jedyną bezpieczną i posłuszną siłę w całym aparacie zarządzania państwem i służebności wobec Związku Radzieckiego. Komendy rejonowe straży pożarnych podlegały Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, tak więc i w tym przypadku na pewno zachowałyby tajemnicę służbową, z drugiej jednak strony najprościej było nie angażować zbyt wielu dodatkowych sił - i to nie z obawy, że zwykły obywatel o tym się dowie. Chodziło raczej o lęk przed reakcją Moskwy - tamtejsze władze mogłyby stwierdzić, że w Polsce dochodzi do samowolki w zarządzaniu jednostkami mundurowymi i sprowadzaniu ich wszystkich na jeden „poligon doświadczalny”.
Zdaniem premiera
Piotr Jaroszewicz był przekonany, że katastrofa śmigłowca Mi-2P to nie wypadek, ale zamach na jego życie. Syn premiera po wielu latach w jednym z wywiadów stwierdził: „Rozmawiałem na temat tej katastrofy z ojcem. Powiedział: »Chcieli się mnie pozbyć«. Miał całą siną twarz. Z tego śmigłowca wyciągnął go kierowca I sekretarza KW z Bydgoszczy, a świta, łącznie z tymi powołanymi do tego, by go chronić, czekała i patrzyła. Czekali, aż helikopter wybuchnie” [2].
Autorzy publikacji „Katastrofy, awarie, uszkodzenia w polskim lotnictwie wojskowym 1971-1980” piszą natomiast, że premiera ewakuowały inne osoby lecące śmigłowcem. Dowódca załogi wraz z pasażerem mjr. Kępczyńskim otworzyli drzwi pasażerskie, a Piotr Jaroszewicz został przeprowadzony do przedniej części kabiny przez drugiego pilota.
Skąd zatem przekonanie premiera o zamachu? Pamiętajmy, że w kraju trzy miesiące wcześniej, w czerwcu, doszło do licznych strajków, zniszczeń i podpaleń. Jaroszewicz wziął za wszystko odpowiedzialność. Kiedy we wrześniu doszło do awarii jego helikoptera, musiał czuć ogromny niepokój, z którego później rodziły się mniej lub bardziej prawdopodobne hipotezy.
To, czy katastrofa we wrześniu 1976 r. była zamachem na życie Piotra Jaroszewicza, czy nieszczęśliwym wypadkiem, pozostanie kwestią sporną. Ten artykuł i kolejne analizy tego zagadnienia nie wniosą niczego nowego w tej sprawie bez konkretnych dowodów, jeśli takowe istnieją.
Danuta Janakiewicz-Oleksy jest pracownikiem Wydziału Dokumentacji Zbiorów
Centralnego Muzeum Pożarnictwa w Mysłowicach
Literatura dostępna u autorki
Danuta Janakiewicz-Oleksy jest pracownikiem Wydziału Dokumentacji Zbiorów Centralnego Muzeum Pożarnictwa w Mysłowicach