Strażackie nazwy własne
16 Sierpnia 2022rozmawiała Danuta Janakiewicz-Oleksy
W zbiorach Centralnego Muzeum Pożarnictwa znajduje się autopogotowie strażackie na podwoziu marki Skoda z początku lat 30. XX wieku, na którym widnieje napis „Bartek”. Mali goście muzeum często pytają, dlaczego się tam znalazł. To jeden z przykładów nazw sprzętów i narzędzi niegdyś znajdujących się w wyposażeniu straży pożarnych. Na ten temat udało mi się porozmawiać z Tomaszem Szczerbickim - pisarzem, dziennikarzem, publicystą, autorem wielu artykułów i publikacji z dziedziny motoryzacji i militariów.
Chcąc rozmawiać o historii polskiej strażackiej motoryzacji, nie sposób nie nawiązać do wojskowości i okresu po 11 listopada 1918 r. Na sprzętach, urządzeniach i narzędziach zaczęły pojawiać się imiona żeńskie i męskie lub inne określenia - nawiązujące do ludzkich i zwierzęcych charakterów, okresów chwały i zwycięskich podbojów. Skąd wzięło się to zjawisko?
Symbole, do których możemy zaliczyć także nazwy własne, były ważne dla obywateli II RP, ponieważ po 123 latach obcych rządów w końcu odradzało się państwo polskie. Sprzęt nabywany był już dla tworzących się nowych, własnych struktur administracji i gospodarki. Swojskie nazwy własne na samochodach strażackich zapewne stanowiły symboliczny, integrujący łącznik pomiędzy tymi, którzy użytkowali ten sprzęt, a otoczeniem, na rzecz którego działali.
Można powiedzieć, że pojazd, któremu nadano takie imię, stawał się członkiem społeczności.
Właśnie tak. Warto zwrócić uwagę, że nazwy własne były krótkie, łatwe do odczytania i skojarzenia. Ci, którzy nie potrafili pisać i czytać, a tym bardziej nie znali się na markach samochodów i ich producentach, szybciej przyswajali i integrowali się ze Stachem, Baśką czy Bartkiem. Kto wie, może pod tymi imionami kryły odwołania do zasłużonych i odważnych ludzi z ich gromady? Imiona te mogły być nadawane podczas poświęcenia nowo zakupionego sprzętu, z okazji jubileuszu jednostki lub organizacji jakiegoś kursu.
Czy nadanie imienia lub innej nazwy własnej danemu sprzętowi potwierdzano dokumentem prawnym, czy było to ustalenie umowne?
Na pewno należy szukać na ten temat dokumentacji, czy to w archiwach, czy w bibliotekach. W wojsku musiały być stosowne dla tego działania regulaminy, względnie okólniki, które opracowywano indywidualnie na szczeblu każdej jednostki. Dawna straż pożarna nie należała do grup militarnych, ale jednak była formacją umundurowaną, w pewnym stopniu podporządkowaną prawu wojskowemu. O nadaniu nazw własnych musiał zatem zadecydować zarząd tych jednostek lub naczelnik - w porozumieniu ze strażakami.
W dużych jednostkach zawodowych zapewne redagowano pisma, które wyjaśniały zasadność nadania sprzętom pożarniczym (samochodom, motopompom, sikawkom) nazw własnych. Wiem, że straże zawodowe i ochotnicze (przynajmniej większość z nich) zrzeszone były w Związku Floriańskim, a następnie w Głównym Związku OSP, więc na pewno istniała między nimi korespondencja bardziej lub mniej złożona.
Czy w swoich poszukiwaniach archiwalnych i dziennikarskich napotkał pan historie strażackich sprzętów ochrzczonych nazwami własnymi?
Oczywiście. Przykładem niech będzie pojazd bojowy o nazwie Iskra, należący do straży ogniowej z Warszawy. Słowo to do dziś kojarzy się z cząstką zapalną, z czymś nieuchwytnym, dynamicznym i pozytywnym.
W publikacji Andrzeja Antoniego Kamińskiego pt. „Baśka, Wanda i inne”, poświęconej nazwom własnym pisanym na sprzętach polskich wojsk lądowych i formacji paramilitarnych, znajdziemy również zdjęcia wozów strażackich, m.in. Floriana użytkowanego przez Ochotniczą Straż Pożarną w Brzezinach Śląskich. Nazwa ta, przynajmniej dla strażaków, jest oczywista - nawiązuje bezpośrednio do ich patrona.
Ciekawa była również historia, którą przytoczyła pani w naszej rozmowie. W latach 30. XX w. krakowscy strażacy uroczyście poświęcili zbudowany przez siebie jacht i nadali mu imię Tuta, a następnie wypłynęli nim z Wisły do Gdyni, by uczcić tym samym dni Święta Morza. Akurat ten przypadek opisano w ówczesnej prasie, ale niestety nie odnajdujemy w źródłach zbyt wielu dowodów na potwierdzenie naszych przypuszczeń, że pojazdów, które otrzymały imiona, było znacznie więcej. Nie oznacza to jednak, że się mylimy. Podczas II wojny światowej spłonęło wiele archiwów i bibliotek, więc do wielu źródeł nie mamy już dostępu.
Chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze inny aspekt związany z nadawaniem nazw własnych pojazdom, nie tylko pożarniczym. Czy one lub inne oznakowania na sprzętach ówczesnego wojska, straży i innych formacji mogły odnosić się do działań np. maskujących, konspiracyjnych, stanowić element kryptogramu, kodu do informacji, rozpoznania lub dezinformacji?
Nie sądzę. Tak jak już wcześniej wspomniałem, w nazwach własnych chodziło o prostotę, prezentację, reklamę, także swego rodzaju szyk, modę i symbol społecznego zaufania, służby i pracy. Wszystko to zakończyło się w latach 50. XX wieku, kiedy w wojsku i straży pożarnej zaczęły obowiązywać inne przepisy.
W galerii multimediów Centralnego Muzeum Pożarnictwa w Mysłowicach prezentowane są fotografie samochodów strażackich m.in. Warszawskiej Straży Ogniowej. Była to dość dobrze zorganizowana jednostka, z licznymi oddziałami. Czy nie sądzi pan, że jej zmechanizowany tabor z nazwami typu Iskra, Longinus, Krakus i Podlasiak mógł ułatwiać działania we własnej intendenturze?
Nie sądzę. To zbyt daleko idące interpretacje. Gdybyśmy tak sądzili, to zdecydowanie przecenilibyśmy nadawanie nazw własnych nie tylko sprzętom wojskowym, strażackim i innych organizacji. Od początku istnienia świata człowiek miał potrzebę nazywania tego, z czym obcował, niekoniecznie wiązały się z tym inne cele.
Pewnym potwierdzeniem tych tez są moje badania. Kilkanaście lat temu, przy okazji zbierania materiałów do kolejnej książki, przeprowadziłem kwerendy m.in. w warszawskim muzeum pożarnictwa. W licznych dokumentach o sprzęcie warszawskich jednostek pojawiały się zestawienia pojazdów, marki wozów, numery ramy, ale nigdzie nie widziałem wzmianki o nazwach własnych.
Ja również przy okazji różnych kwerend próbowałam odnaleźć pisemne uzasadnienia, dlaczego strażacy wybierali dla swoich samochodów bojowych takie, a nie inne imię lub inny dla tegoż przymiotnik. Niestety w jednodniówkach, sprawozdaniach i kronikach nie odnalazłam takich treści. Zapewne była to indywidualna sprawa i nie miała tak dużego znaczenia dla tych jednostek. Skoro tak, to czy jest sens zgłębiać to zagadnienie?
Mimo niepowodzeń warto zgłębiać problem badawczy i starać się zrozumieć historię. Analizować przyczynę i skutek. Kwerenda na interesujący nas temat jest kluczowa w nauce, może doprowadzić do niezwykłych odkryć.
Danuta Janakiewicz-Oleksy jest pracownikiem Wydziału Dokumentacji Zbiorów Centralnego Muzeum Pożarnictwa w Mysłowicach