• Tłumacz języka migowego
Różności

Przeżyć traumę

27 Listopada 2017

Jak dochodzi do syndromu stresu pourazowego? Na czym polega to zaburzenie? Jak je leczyć? I jak do niego nie dopuścić?

Jest środek nocy. Siedzę samotnie na West Street. Hełm zwisa mi za głową. Pochylam się, opieram łokcie na kolanach, ukrywam twarz w dłoniach. Między palcami trzymam papierosa spalonego do filtra. Jest ciemno i mglisto, siąpi deszcz. Czuję ostry zapach. Dym powoli unosi się ze stalowych gruzów, które kiedyś były budynkami World Trade Center. Nagle spoglądam w górę, przede mną stoi Tommy. Razem z Adamem patrzą na mnie z kamienną twarzą, bez emocji. Po chwili odwracają się w stronę gruzowiska. Powoli podnoszą ręce i wskazują na jego środek. Nie mówią nic. Chwilę trwają w takiej pozycji, później znowu zwracają twarze w moją stronę. Oczy Tommy’ego są bardzo ciemne, a łzy spływają mu po policzkach. Adam stoi za nim, jakieś trzy stopy po jego lewej stronie. Stoi i patrzy na mnie bezradnym spojrzeniem. Powoli opuszczają ręce... Huk!

Nie jestem na West Street. Siedzę w swoim łóżku. Jestem przemoczony od potu i dyszę. Czuję się jakbym właśnie przebiegł pięć mil. Tommy i Adam nie żyją – dwóch z 343 towarzyszy z tamtego okresu, którzy zginęli lub zostali uznani za zaginionych. Co się ze mną dzieje? Przesuwam nogi z boku łóżka. Trzęsę się. Pościel jest mokra, a mój pot zimny. Czuję się tak, jakby ktoś właśnie wychłostał mnie rózgą. Mój umysł poszukuje jakiegoś elementu normalności. Patrzę na zegar: jest dopiero w pół do pierwszej. Spałem tylko godzinę. Przez kilka chwil siedzę nieruchomo. Łzy zaczynają napływać mi do oczu. Moja żona, Christine, powoli gładzi mnie po plecach: „Wszystko w porządku? Wierciłeś się i kopałeś”. Nie wiem, co jej odpowiedzieć. Opowiadam, czego właśnie doświadczyłem. Żona siada, obejmuje mnie i przytula się do mnie. Jest po północy. Siedzę w przemoczonym łóżku, płaczę i zastanawiam się, co się ze mną dzieje i czy kiedyś się to wreszcie skończy.

Historia ta została przytoczona przez Roberta Senna – emerytowanego obecnie strażaka z 20-letnim doświadczeniem w pracy w Nowym Jorku*. Rozwinął się u niego syndrom stresu pourazowego (ang. PTSD – post traumatic stress disorder). Charakteryzował się nawracającymi obrazami z 11 września, których głównym tematem były doświadczenia katastrofy, widok ofiar, działania kolegów. Wspomnienia w niekontrolowany sposób pojawiały się u niego nie tylko w snach – także na jawie, kiedy jakiś bodziec (odgłos, odczucia fizyczne albo nawet myśl) potrafił przenieść go do tragicznych wydarzeń, pozbawiając kontaktu z chwilą obecną. Po zorientowaniu się, że umysł odleciał, powrót do rzeczywistości był zazwyczaj bolesny – pojawiały się łzy, poczucie bezradności, braku kontroli własnego ciała, umysłu, życia. Rob pamięta setki takich przebłysków – co jest typowe dla doświadczenia stresu pourazowego. Często towarzyszył im intensywny lęk, poczucie przerażenia i bezsilności.

Osoba z syndromem stresu pourazowego może unikać miejsc, osób lub innych rzeczy przypominających o zdarzeniu. Doświadcza problemów ze stanem, koncentracją, zapamiętywaniem. Bywa, że organizm pozostaje cały czas w stanie nadpobudliwości, nadmiernej czujności, które prowadzą do pojawienia się drażliwości, złości i wybuchów agresji skierowanych przeciwko innym osobom.

Zwykły stres a stres traumatyczny

W poprzednich artykułach pisałem o reakcji stresowej organizmu, sposobach radzenia sobie z nią, o technikach Mindfulness, odreagowaniu, mądrym odpoczywaniu – wypracowanie i stosowanie tych prostych nawyków pozwala dobrze radzić sobie ze stresem na co dzień.

Trochę inną kategorią przeżyć stresowych są zdarzenia traumatyczne – przekraczają one nasze zasoby radzenia sobie z sytuacją. Oficjalna definicja mówi, że trauma jest emocjonalną odpowiedzią na straszne wydarzenie, takie jak wypadek, gwałt czy katastrofa naturalna.**

Nie jesteśmy przygotowani na takie sytuacje. W ich obliczu działamy instynktownie, próbując stawić czoła okolicznościom. Jeżeli uda nam się ocalić życie i zdrowie, po jakimś czasie nasza psychika wraca do równowagi, albo – tak jak się dzieje w przypadku stresu pourazowego – stres zaczyna się kumulować, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie.

Co się dzieje w ciele podczas takiego traumatycznego stresu? Przenieśmy się na chwilę do królestwa zwierząt, z którymi – wbrew pozorom – mamy bardzo dużo wspólnego. Wiele zwierząt żyjących w naturze doświadcza w ciągu życia znacznie więcej niż człowiek traumatycznego stresu, związanego z zagrożeniem życia i zdrowia. Jednak poza ucywilizowanymi zwierzętami domowymi albo tymi, które są przedmiotem badań laboratoryjnych, nie rozwija się u nich syndrom stresu pourazowego. Dlaczego tak się dzieje?

Reakcja „zamarznij”

W artykule „Wróg czy przyjaciel?”, zamieszczonym w „Przeglądzie Pożarniczym” nr 4/2017, opisywałem cudowną reakcję stresową, w jaką wyposażyła nas natura. Mówiąc w skrócie, polega ona na tym, że w odpowiedzi na zagrożenie w ciągu 1/12 sekundy wzbudzają się w nas ogromne pokłady energii, dzięki czemu możemy znakomicie radzić sobie z zagrożeniem. Wywołuje to reakcję „walcz lub uciekaj” – hormony stresu, czyli adrenalina i noradrenalina, dodatkowy cukier uwolniony do krwi zwiększają naszą siłę, umożliwiając nam efektywną walkę z przeciwnikiem lub ucieczkę – jeśli uznamy, że to najlepsza droga do ocalenia życia lub zdrowia. Działanie to jest inicjowane z głębokich struktur mózgowych – tzw. mózgu gadziego, który posiadają wszystkie ssaki, ale także gady – będące niżej na drabinie ewolucji. Ogromna energia zostaje wzbudzona i rozładowana w procesie walki lub ucieczki – hormony stresu i cukier zostają zutylizowane. Dzięki temu po całym zajściu możemy przejść w stan spoczynku – efektywnie się zregenerować. Jednak nawet w świecie zwierząt  nie w każdym przypadku reakcja typu „walcz lub uciekaj” się sprawdza.

Dostrzeżenie agresora nie zawsze oznacza, że on dostrzegł nas. Żaba lub jaszczurka nie jest w stanie dostrzec owada, który się nie porusza. Znieruchomienie może umożliwić „pozostanie niewidocznym” aż do czasu, kiedy agresor odejdzie. Najmniejszy ruch mógłby zdradzić naszą obecność, dlatego trzecią reakcją, w jaką wyposażyła nas natura, jest reakcja typu „zamarznij”.

Poza strategią ukrycia się niesie ona dodatkowe korzyści: udawanie martwego może sprawić, że część drapieżników nie tknie takiej ofiary, obawiając się, że mięso nie nadaje się do spożycia. Z drugiej strony w nieunikniony sposób niektóre zwierzęta stanowią w łańcuchu pokarmowym pożywienie. Antylopy, żyjąc w jednym ekosystemie z gepardami, są dla nich naturalnym celem. Natura wyposażyła je więc w mechanizm znieczulenia – co pozwala zminimalizować ból doznawany w chwili śmierci. Obserwując uciekającą antylopę, zauważymy, że w momencie pierwszego dotknięcia jej przez geparda lub nawet tuż przed nim, kiedy instynktownie wie już, że nie ma szans na ucieczkę – przewraca się i nieruchomieje. Dzięki temu nie doświadcza bólu w chwili śmierci.

Co się dzieje u zwierząt, które zastosowały reakcję „zamarznij”, zakończoną sukcesem,  czyli przeżyciem? Energia w postaci hormonów stresu i cukru została przecież wzbudzona, gdzie się podziała?

Obserwując pasące się na polanie sarny lub jelenie, możemy zauważyć, że w odpowiedzi na odgłosy dochodzące z lasu (np. łamanej gałęzi) co chwilę „zamarzają”, jednocześnie bacznie obserwując otoczenie. Po pewnym czasie, jeżeli stwierdzą, że odgłos był fałszywym alarmem i nie ma zagrożenia życia, jak gdyby nigdy nic wracają do powolnego skubania trawy. Jednak baczny obserwator może zauważyć, że po każdym wyjściu ze „znieruchomienia” ciało jelenia zaczyna się trząść. Proces zaczyna się od wibracji w górnej części szyi, następnie przenosi się  na klatkę piersiową, łopatki, a później wzdłuż brzucha, miednicy do tylnych nóg. Jest to naturalny sposób odreagowania, pozbycia się hormonów stresu i cukru, które w nieunikniony sposób zostały wydzielone. Jeleń, choć nadal się pasie, pozwala ciału trząść się tak długo, jak tego potrzebuje. Dzieje się to dziesiątki, czasem setki razy dziennie.

A jak to wygląda u ludzi?

Ludzie są dużo bardziej skomplikowani niż zwierzęta, jednak pod względem reakcji stresowych nasze odruchy przypominają „oprogramowanie” zwierząt. Jesteśmy wyposażeni w ten sam mechanizm „walcz, uciekaj lub zamarznij”. Wiele okoliczności wymaga, abyśmy znieruchomieli, zamrozili swoje reakcje emocjonalne, aby właściwie ocenić sytuację i zrobić, co trzeba. 

Kiedy niebezpieczeństwo mija, możemy pozwolić psychice się rozmrozić, a ciału odreagować. Dlaczego tego nie robimy? Może być wiele powodów. Podczas stresującego wydarzenia byliśmy silni, niezawodni, skuteczni – teraz mamy stać się słabi i bezradni? Trząść się, płakać, stracić kontrolę nad ciałem? Niezbyt pociągająca perspektywa. Może pojawić się lęk przed odrzuceniem przez innych – uznaniem nas za słabych, niezdolnych do pracy, niezasługujących na szacunek. Za lękiem może podążać wstyd i poczucie winy.

Ludzie pracujący w pewnych zawodach są bardziej narażeni na niecodzienne, traumatyczne sytuacje. Z pewnością należy do nich zawód strażaka. Czy z czasem można uodpornić się na drastyczne sceny z życia? Na niektóre pewnie tak. Ogień buchający z okna na czwartym piętrze może być przerażającym i potencjalnie traumatycznym widokiem dla przeciętnego człowieka, dla doświadczonego strażaka to wskazówka, z jaką fazą rozwoju pożaru może mieć do czynienia i jakie podjąć kroki. Jednak spotkanie z cierpieniem lub śmiercią innych, szczególnie dzieci, zazwyczaj stanowi kategorię wydarzeń, do których nie można się przyzwyczaić. Robert Senn – opisany wcześniej bohater nowojorskiej straży, który zajmuje się teraz pomaganiem innym strażakom z zespołem stresu pourazowego – porównuje psychikę do gąbki, która może pochłonąć wiele wody, ale ma swoje granice. W pewnym momencie dochodzi do jej nasycenia i następuje załamanie. Badania potwierdzają, że strażacy z dłuższym stażem są bardziej narażeni na pojawienie się zaburzenia PTSD niż ci, którzy pracują krótko. Nieodreagowana energia kumuluje się w układzie nerwowym. Nowe, traumatyczne wydarzenie uruchamia pamięć podobnych zdarzeń w przeszłości. Według Petera Levine’a – Amerykanina, który od ponad 45 lat zajmuje się leczeniem traumy – głównym powodem wystąpienia PTSD jest niedopełniony cykl. Wzbudzona energia nie została rozładowana. W książce „Obudźcie tygrysa. Leczenie traumy” metaforycznie opisuje to zjawisko: „Wyobraźcie sobie, że uprawiacie seks i tuż przed orgazmem powstrzymuje was jakaś zewnętrzna siła i wasza energia seksualna nie może znaleźć ujścia. Pomnóżcie jej poziom przez sto, a da wam to pojęcie, ile energii zostaje wzbudzone […] w sytuacji zagrożenia życia”. Energia ta będzie szukała ujścia. W zależności od psychologicznych uwarunkowań u pewnych osób może pojawić się agresja w stosunku do bliskich, niekontrolowane wybuchy złości sprowokowane banalnymi incydentami dnia codziennego – co może skończyć się rozwodem, rozpadem rodziny, zniszczeniem bliskich relacji. U innych, bardziej introwertycznych ta sama energia może przerodzić się w stany depresyjne, wycofanie z relacji, z życia, zatopienie w smutku.

Statystyki

Wydarzenia traumatyczne, niecodzienne, przerastające nasze normalne zdolności radzenia sobie ze stresem są doświadczeniem większości ludzi. Badania w USA pokazują, że od 50 do 70% Amerykanów doświadczy ich w ciągu swojego życia, a 40% doświadczyło ich w ciągu ostatnich 4 lat. Po miesiącu lub dwóch od takiego incydentu większość ofiar poczuje się lepiej. Jednak u niektórych rozwinie się syndrom stresu pourazowego – dotyczy to około 20% kobiet i 8% mężczyzn. Badania przeprowadzane w Polsce na próbie 974 strażaków pokazały, że około 86% badanych co najmniej raz doświadczyło traumatycznego zdarzenia, z czego 7,4% wykazywało objawy PTSD.

Dobra wiadomość jest taka, że choć ponad połowa z nas doświadczy w życiu traumy, u większości z czasem objawy same miną. Nawracające bolesne wspomnienia, poczucie bezradności i szoku są normalnymi reakcjami na takie nienormalne wydarzenia. U większości stają się one coraz słabsze i organizm wraca do równowagi. Czasami jednak zdarza się, że nie przechodzą samoistnie. Jeżeli utrzymują się dłużej niż miesiąc, można podejrzewać, że rozwinął się PTSD. Czasami takie zaburzenie pojawia się z opóźnionym zapłonem, nawet po kilku latach od traumatycznego wydarzenia. Syndromami będą:

  • nawracające traumatyczne wspomnienia lub sny (jak u strażaka w historii na początku artykułu),
  • unikanie miejsc, ludzi, rozmów dotyczących traumatycznych wydarzeń,
  • negatywny nastrój – któremu towarzyszyć może wycofanie z kontaktów międzyludzkich, pojawienie się negatywnych przekonań dotyczących siebie i świata (jestem złą osobą, nikomu nie można ufać), poczucie winy, lęk, wstyd,
  • utrata zainteresowania czynnościami, które kiedyś sprawiały radość,
  • problemy ze snem,
  • łatwe wpadanie w irytację,
  • problemy z koncentracją,
  • autodestrukcyjne zachowania,
  • poczucie odrealnienia, oddzielenia od życia.

Jak sobie pomóc?

Mechanizm powstawania PTSD jest cały czas badany, wiemy o nim coraz więcej. Czynnikiem, który chroni przed nim lub pomaga szybciej z niego wyjść, jest wsparcie społeczne – utrzymywanie szczerej relacji przynajmniej z jedną nieoceniającą, wspierającą osobą. W przypadku opisanego strażaka była to żona. Osoba taka, mająca bardziej trzeźwy ogląd sytuacji, może pomóc przejść przez trudny okres lub też pomóc w znalezieniu profesjonalnej pomocy. Badania na ofiarach katastrof huraganów przeprowadzone w Ameryce Środkowej pokazały, że osoby przebywające razem po  katastrofie doświadczyły o wiele mniej zaburzeń niż samotne. W dawnych szamańskich społecznościach w leczeniu osoby dotkniętej traumą brali udział wszyscy mieszkańcy. Szaman przeprowadzał zaburzoną osobę przez różne rytuały, których ważną częścią było trzęsienie się i wibracje. Przypominało to naturalny proces, przez który przechodzą straumatyzowane zwierzęta. Obecność i akceptacja innych osób pomagała powrócić do równowagi, zdejmując często niepotrzebne poczucie winy i oddzielenia.

W zachodnim świecie rozwinęło się kilka metod zapobiegania skutkom stresu pourazowego. Do najczęściej stosowanych oddziaływań terapeutycznych w przypadku różnych katastrof należy debriefing – jest to jednorazowe, ustrukturyzowane spotkanie grupowe prowadzone przez psychologa lub psychiatrę w ciągu 24-72 godz. od zdarzenia. Ma na celu odreagowanie emocji powstałych podczas akcji.

Jeżeli po miesiącu lub dwóch od traumatycznego wydarzenia objawy stresu nie minęły, warto skorzystać z profesjonalnej pomocy. Możemy udać się do terapeuty poznawczo-behawioralnego przeszkolonego w zakresie pracy z PTSD lub skorzystać z terapii traumy bazujących bardziej na reakcjach cielesnych i naturalnych instynktach.

Terapia poznawczo-behawioralna oferuje kilka metod pracy. Najbardziej znana z nich to technika przedłużonej ekspozycji – ma na celu oswojenie pacjenta z traumatycznym bodźcem. Metodą małych kroków terapeuta ustala z pacjentem plan ekspozycji na stresujące bodźce – najpierw przeżywane są one w wyobraźni, później w realnym życiu. Dzięki temu następuje habituacja bodźców (oswojenie z bodźcem, przyzwyczajenie się do niego w taki sposób, że przestajemy go zauważać), pozwalająca na powrót do normalnego życia. Terapia poznawczo-behawioralna uczy także technik pomagających poradzić sobie ze stresem (praca z oddechem, myślami relaksacja mięśni). Ofiary wypadków drogowych mogą skorzystać z bezpłatnego programu terapeutycznego TRAKT prowadzonego w tym nurcie przez Uniwersytet Warszawski. Jego opis znajduje się pod adresem www.wypadki-drogowe.pl.

Osobom posługującym się językiem angielskim polecam darmową aplikację PTSD Coach, pozwalającą dobrać ćwiczenia do pojawiających się objawów (np. co zrobić w przypadku bezsenności). Można ją znaleźć pod adresem https://www.ptsd.va.gov/apps/ptsdcoachonline/tools_menu.htm#.

Metoda wspomnianego w artykule amerykańskiego terapeuty Petera A. Levine’a, nazwana Somatic Experiencing, została opisana w książce „Obudźcie tygrysa. Leczenie traumy” Polega ona na stopniowym uwalaniu energii nagromadzonej w autonomicznym systemie nerwowym i dokończeniu przerwanego cyklu rozpoczętego w momencie  traumatycznego wydarzenia. Na stronie Instytutu Terapii Psychosomatycznej http://interp.pl/ można znaleźć listę certyfikowanych terapeutów, którzy pomagają poradzić sobie z traumą za pomocą tej metody.

W ramach wspomagania terapii można skorzystać z ćwiczeń pozwalających uwolnić napięcie zgromadzone w ciągu życia. Jeden z takich systemów opracował Alexander Lowen (bioenergetyka), drugi David Bercelli (TRE – Trauma Releasing Exercises). Jest to zespół prostych ćwiczeń, których najważniejszym elementem są pojawiające się wibracje – drżenie w ciele, dzięki któremu uwalniane są napięcia. Zainteresowanych odsyłam do licznych książek Lowena (np. „Droga do zdrowia i witalności”) oraz książki Bercellego „Zaufaj ciału”. Aby zacząć ćwiczyć, można wspomóc się nagraniami poświęconymi tej metodzie na portalu YouTube, bądź skorzystać z pomocy instruktorów (lista kontaktów umożliwiających odbycie bezpłatnej sesji znajduje się pod adresem http://tre-polska.pl/bezplatne-tre/).

Mimo że mamy podobne umysły, każdy z nas ma inne uwarunkowania, wrażliwość i gromadzi w ciągu życia inne doświadczenia. Nie każdemu każda metoda może pomóc. Warto poszerzać jednak swoją wiedzę i co ważniejsze, próbować różnych metod pozwalających przywrócić psychikę do pełnego zdrowia.

Tomasz Zalas jest trenerem Mindfulness MBLC, psychologiem, doradcą szkoleniowym

listopad 2017

do góry