Niezgaszalni (2022)
17 Października 2022Czy animacja o dziewczynie, która zostaje strażakiem mimo przeciwności, może spodobać się nie tylko dzieciom, ale i dorosłym - nawet tym, którzy odebrali wykształcenie pożarnicze, wykonują zgodny z nim zawód i są wobec takich produkcji jeszcze bardziej wymagający? Okazuje się, że to możliwe.
Analizując filmy dla dzieci, trzeba przymknąć oko na kilka aspektów, które nie pojawiłyby się w filmach dla dorosłych. Musimy choćby przyjąć zdarzenia niewiarygodne za wiarygodne. Tak to jest we wszystkich baśniach. Bo czy ktoś kiedyś widział, żeby człowiek wyrywał drzewa z korzeniami? Albo sam z siebie wyciągnął za włosy z bagna? Lub żeby jakiś gad ział ogniem? Godzimy się z tymi niedorzecznościami, gdy wplecione są w opowieść w sposób sensowny, mają ukryte znaczenie, czynią człowieka bardziej ludzkim lub pomagają w rozumieniu całości.
W „Niezgaszalnych” baśniowe niedorzeczności zastosowano z umiarem, starannie odgradzając je od dorzeczności. W dodatku jest to film animowany, co samo w sobie pomaga w przełamaniu życiowych konwencji, grożąc co najwyżej przerysowaniem postaci. Ale uspokajam, niczego nie przerysowano. Film pod wieloma względami jest perfekcyjny. Pod względem pożarowym co najmniej dobry, a chwilami - bardzo dobry. Nie zapominamy, że jest filmem dla dzieci, a więc ma bawić, tymczasem niesie również sporą dawkę wiedzy o pożarach. Najważniejsze, że ani jeden z nich nie jest ukazany jako zjawisko pozytywne. W filmie przedstawiona jest nawet śmierć na skutek pożaru - i to wcale nie jako niezbędny dodatek dla udramatyzowania fabuły, jak to było w „Backdrafcie”, lecz jako istotna strata konkretnego, dobrego człowieka z jego indywidualnością.
Prawdę mówiąc, film ma same zalety. Omówmy je.
Jakość animacji
Film się naprawdę dobrze ogląda. Bogactwo szczegółów, barw, odcieni, falujące fryzury bohaterów, wypełnienie wnętrz różnymi przedmiotami oraz szerokich planów zewnętrznych zabudową, drzewami i krajobrazami - wszystko to składa się na wielką przyjemność wizualną. Tym bardziej, że szczegóły dobrze widać na wielkim ekranie. Oglądamy też ruchliwe obrazy zatłoczonego miasta i nie mamy wrażenia, jakby statyści przemykali na tle tandetnych dekoracji.
Miasto jest bardziej kolorowe, ładniejsze, czystsze niż w rzeczywistości - to prawda, bo zostaje też przedstawione jako nowe. Widzimy szereg obiektów, które w setkach ujęć przeszły do historii kina, jak żeliwna estakada kolejowa przeprowadzona nad ulicą - zwykle była przykładem degradacji przestrzeni miejskiej, przyczyną hałasu za oknami, ewentualnie tłem akcji pościgowej zakończonej kraksą, a każdy King-Kong mógł tam schwytać pociąg. Tu most jest nowy, czysty, zielony. Przecież nie możemy zapomnieć, że co prawda znajdujemy się w świecie bajki, ale osadzonej w konkretnym czasie, kiedy ten obiekt był popisem sztuki inżynierskiej i symbolem nowoczesności.
Stylizacja
Mówi się o USA, że to kraj bez własnej historii, co w specyficzny sposób przekłada się na język filmowy. Coś w tym jest, bo gdy Amerykanie robią filmy historyczne, osadzone w rzeczywistości europejskiej, mają ogromne kłopoty z oddaniem ducha epoki, mylą im się gadżety, postacie, okoliczności, czyli kontekst historyczny i kulturowy. W ich wydaniu bóstwa greckie bywają infantylne, Spartanie nie chadzają nago, tak jak to było w rzeczywistości, tylko noszą czarne slipy, królowie i królowe zachowują się jak prymitywni dorobkiewicze, a jeśli ktoś chwyta za miecz, to koniecznie wykręca nim młyńce i chowa go - zwłaszcza gdy jest głównym bohaterem - do pochwy (a nawet dwóch) na plecach. A wszystko to dzieje się w kostiumach wziętych prosto z sagi dla niedorosłych pt. „Gwiezdne wojny”…
Ale gdy Amerykanie opowiadają własną historię, stać ich na pieczołowitość i akuratność, więc filmowy generał Ulisses Grant zawsze wygląda tak jak ta postać historyczna wyglądała w istocie, podobnie generał Robert E. Lee czy prezydent Abraham Lincoln. W filmie „Gettysburg” w kulminacyjnym momencie bitwy strzela rząd 150 armat, a między nimi przechodzi do ostatniego ataku pełna dywizja Picketa, prezentująca się, zgodnie z prawdą historyczną, jak banda dziarskich obszarpańców… Tak robią, bo to ich historia.
Wytwórnia Disney potrafiła pięknie przedstawić Londyn w „101 dalmatyńczykach” z 1961 r. Tak jest również w przypadku „Niezgaszalnych”. Obrazy są pełne szczegółów z epoki. Po ulicach jeżdżą charakterystyczne samochody, po trotuarach spacerują ludzie w ubraniach z tamtych lat. Widać nawet starozakonnych, czyżby Brooklyn? Przy czym nie ma tu powtórzeń, każda z ulicznych scen zaludniana jest innymi tłumami.
Świetnie sportretowano architekturę, nie tylko wspomnianą nowiutką estakadę High Line. Rosną do nieba drapacze chmur, widać rusztowania i charakterystyczne wielkoformatowe reklamy, okolone żarówkami. I nawet jeśli ktoś nie lubi industrializacji, to przecież musi przyznać, że obrazy Nowego Jorku lat 30. w „Niezgaszalnych” są piękne! Nie skąpi się widzowi szczegółów architektonicznych, ale też szerokich planów tętniącego życiem miasta.
Oczywiście można powiedzieć, że twórcom było łatwo, bo mieli do dyspozycji przebogate materiały archiwalne w postaci filmów i zdjęć. Jednak chwała im za to, że potrafili owego bogactwa nie zmarnować.
Chciałoby się obejrzeć równie udaną animację w scenerii któregoś z polskich miast. Podejmowano takie próby, nie były to jednak pełnometrażowe filmy, w których da się rozpoznać poszczególne miejsca, tylko zajawki zaledwie. Może najbardziej udaną była animacja średniowiecznego Krakowa w filmie dla dzieci „Przygody Baltazara Gąbki”, gdzie na początek, zanim zabrzmi przemiła melodyjka, a tajemniczy Don Pedro powie „Carramba”, oglądamy panoramę miasta. Niemniej było to zaledwie kilkusekundowe ujęcie jak gdyby obrazu, wytworzonego w animacji płaskiej. W „Niezgaszalnych” ciągle widzimy żywe, trójwymiarowe miasto - przez kilkadziesiąt minut.
Sęk w tym, że film, którego akcję osadzono w z pietyzmem w latach 30. XX w. w Nowym Jorku, który ma disnejowski rozmach i iście amerykański pietyzm w odniesieniu do spraw własnych, nie jest produkcji USA, tylko kanadyjsko-francuskiej… Twórcy wiedzą, jak robić pieniądze, więc perfekcyjnie udają Amerykanów. To też sztuka!
Fabuła
Mała dziewczynka marzy, by zostać strażakiem, takim jak jej tata. Przestał on wykonywać ten zawód z powodów istotnych dla filmowej akcji, dlatego ich nie zdradzimy. Za to łagodnie i cierpliwie, a zatem skutecznie gasi pragnienie córki. Utrzymuje się z krawiectwa, a córkę wychowuje na krawcową.
Ale… zaczyna brakować strażaków. Wchodzą do akcji podczas pożarów i już nie wracają. Nie zostają znalezione ich zwłoki ani szczątki. Po prostu znikają. Władze zwracają się o pomoc do taty bohaterki, ten nie odmawia. W bohaterce, teraz już nastolatce, budzi się dawny zew. Problem jest w tym, że w latach 30. XX w. dziewczyn do straży nie przyjmują (nie do końca odpowiada to prawdzie, ale takie jest założenie filmu). Ona jednak zostaje strażakiem, oczywiści w przebraniu męskim. Mało tego - sprawdza się, bo myśli w czasie akcji, a że ciężko ćwiczyła pompki, jest też sprawna fizycznie.
Odwzorowanie strażackiego życia
Jest imponująco. Ktoś zadał sobie wiele trudu, by strażacy biegali w odpowiednich butach, spodniach, kurtkach i hełmach. Zapewne znawcy mogliby przyłapać twórców na jakichś archaizacjach, ale na pierwszy rzut oka nie widać żadnego pójścia na skróty. No i samochody… jakość sama w sobie. Zbliżenia pokazują szczegóły mechanizmów, kabin, karoserii. Nie są to przypadkowe zbiory pokręteł, jak w zabawkach dziecięcych, tylko pieczołowicie odtworzone układy funkcjonalne. Komuś się chciało, ktoś tego dopilnował… Lepiej się nie da.
Zobrazowanie pożarów
To w wytwórni Disneya pierwszy raz w dziejach animacji doceniono potencjał komiczny, tkwiący w gaszeniu pożarów. Niestety, w tamtych przypadkach droga wiodła na manowce. W 1935 r. [2] straż pożarna w męskim składzie: pies Goofy, Myszka Miki i Kaczor Donald stworzyli wyjątkowo nieudolny oddział strażaków, za to pożar wyszedł dziwnie sympatyczny, a nawet dowcipny i… całkowicie niegroźny. Dziecko mogłoby zadać pytanie: „Skoro Myszka Miki bawi się z ogniem, to czemu mi nie wolno bawić się zapałkami?”. Zwłaszcza że to było nowatorstwo ekranowe - kolor!
W 1940 r. wytwórnia poszła na całość. Było jeszcze dowcipniej i bardziej przewrotnie niż poprzednio. Strażakami uczyniła Kaczora Donalda i jego siostrzeńców [3], co oczywiście skończyć dobrze się nie mogło. Chyba każdy choć raz w życiu widział i kojarzy chybione wysiłki choleryka Kaczora, gdy trzech łobuziaków raz z psoty, a dwa - z braku umiejętności pomogło mu dopełnić dzieła pożarowego zniszczenia. Trudno było się nie uśmiać, gdy Donaldowi od temperatury skurczył się na głowie strażacki hełm. Niemniej jednak spłonął dom polany cieczą palną ze strażackiego węża, co w historii naprawdę się zdarzało (pożar Hamburga w 1842 r.). Ale… nikt tam nie biadał, nikt nie rozpaczał, nic nie psuło nam zabawy wyrzutami sumienia. Dlatego śmieliśmy się do łez.
W „Niezgaszalnych” tego nie ma. Nasi mało profesjonalni strażacy są jak najbardziej groteskowi, a ich skumulowane perypetie przewyższają nawet te Kaczora Donalda i Benny’ego Hilla razem wzięte. Rekrutacja, ćwiczenia, czynności koszarowe czy wyjazdy do pożarów to zbiory bardzo udanych gagów, z sympatycznym przerysowaniem. Ale same pożary nie są zabawne, tylko prawdziwie groźne, śmiertelnie niebezpieczne. I powodują straty. Tu Kanadyjczycy przerośli Amerykanów.
Oczywiście animacja, rysunek, kolory. Siłą rzeczy jest nieco inaczej niż w rzeczywistości, zresztą fabuła tej inności wymagała (fioletowy dym, hm… kusi, żeby powiedzieć, po co…). Jednak gdy widzimy z daleka pożar wieżowca, pytanie „co to jest?” nasuwa się samo, zresztą padało z widowni podczas seansu. A to pożar właśnie! Bo taki obraz daje on z odległości paru kilometrów.
Z bliska pożary zyskiwały dodatkowo na wiarygodności. Ogień parzył, dym truł i ograniczał widoczność. Gorący sięgał aż po sufit. Innym razem ścielił się przy ziemi, jak te teatralne… Czy to ma należyte uzasadnienie? A przede wszystkim - czy Georgia zostanie nie strażakiem, tylko strażaczką? Czy zaginieni strażacy się odnajdą? Czy złoczyńcy zostaną schwytani?
Nie powiem. Trzeba obejrzeć. Ja byłem pod wrażeniem. Dzieci będą zachwycone, nie tylko chłopcy. Warto iść całą rodziną.
A poza tym dziewczyny - do pompek! A potem do pomp.
FILMOGRAFIA
[1] Niezgaszalni (Fireheart), reż. Theodore Ty, Laurent Zeitoun, scen. Daphne Ballon, Jennica Harper, Kanada, Francja 2022.
[2] Straż pożarna Miki (Mickey Fire Brigade), reż. Ben Sharpsteen, USA 1935.
[3] Fire Chief, reż. Jack King, USA 1940.
st. bryg. w st. sp. Paweł Rochala jest pisarzem, autorem powieści historycznych i opracowań popularnonaukowych