Nie bagatelizuj! Badaj!
18 Czerwca 2024Rak pęcherza moczowego jest notorycznie bagatelizowany przez pacjentów i lekarzy, a niesłusznie, bo okazuje się tak samo niebezpieczny, jak inne nowotwory. O tej podstępnej chorobie, profilaktyce i kampanii „Krwiomocz? Działaj!” rozmawiamy z prezesem Fundacji Wygrajmy Zdrowie Szymonem Chrostowskim oraz ambasadorem kampanii Zbigniewem Urbańskim.
Na początek spróbujmy oszacować, w którym miejscu jesteśmy, jeśli chodzi o świadomość społeczeństwa dotyczącą chorób nowotworowych i profilaktyki.
Szymon Chrostowski: To wciąż niestety zależy od rodzaju nowotworu. Pomijając ich najrzadziej występujące typy, to znaczy przypadki od 3-6% w skali ogólnej zachorowań, z Krajowego Rejestru Nowotworowego (gromadzącego statystyki epidemiologii chorób nowotworowych) wynika, że rak pęcherza moczowego był do tej pory pomijany. Nie miał swojego tzw. programu lekowego, czyli standardu leczenia schorzenia. W porównaniu z wysoką świadomością raka piersi nowotwór pęcherza moczowego gdzieś zaginął. Jeszcze do listopada 2022 r. w zakresie leczenia chorzy nie mieli żadnych opcji poza chemioterapią. Dostępne było jedynie leczenie chirurgiczne, czyli wycięcie pęcherza moczowego. Ścieżka pacjenta nie istniała. Jeśli chodzi o świadomość społeczną, nawet wiedzę o występowaniu takiej choroby, dostrzegam duże braki. Na pytanie, co powoduje palenie tytoniu, ludzie odpowiadają, że raka płuc. Nikt nie podejrzewa, że również raka pęcherza moczowego… Jest on też chorobą cywilizacyjną, konsekwencją sposobu odżywiania czy uwarunkowań środowiskowych. Świadomość profilaktyki nowotworowej kształtuje się od dwóch dekad i rak pęcherza moczowego wypada tu najgorzej.
Kampania „Krwiomocz? Działaj!” dotyczy nowotworu urologicznego. Czym jest ta choroba i kogo ona przede wszystkim dotyka?
SC: To choroba pęcherza moczowego, gromadzącego większość substancji, które wprowadzamy do naszego organizmu. Dokładniej – chodzi o nabłonek urotelialny, czyli wyściółkę pęcherza moczowego. Mogą tu powstać polipy, może tu dojść do zapalenia. W gabinetach lekarskich często objawy te są bagatelizowane. Podaje się środek przeciwzapalny, dzięki czemu objawy tymczasowo ustępują. Usypia to czujność lekarzy. Polipy, będące łagodną formą nowotworu, mogą przejść w głąb nabłonka i wówczas dochodzi do zachorowania, które postępuje bardzo szybko. Mówi się, że nowotwór ten jest hodowany latami, nie bierze się znikąd. Gdy już wniknie w głąb nabłonka, robi się poważnie. Trzeba wtedy przejść odpowiednie leczenie.
Choroba ta dotyka praktycznie całej populacji, ale – co może dziwić – z przewagą kobiet. Wiąże się to ze wzrostem liczby kobiet palących. Raporty z ostatnich 2 lat dostarczają niepokojących informacji, obserwujemy wzrost liczby dziewcząt powyżej 13. roku życia, które palą i to więcej niż chłopcy.
Zaskoczył mnie pan przewagą kobiet, jeśli chodzi o narażenie na ryzyko zachorowania. Kampania jest kierowana głównie do mężczyzn.
SC: Tak, a to dlatego, że u mężczyzn jest to czwarty nowotwór pod względem występowalności, a u kobiet dopiero dwunasty. W statystykach w kontekście populacyjnym występuje przewaga kobiet i niestety liczby te będą rosły, chyba że zmieni się coś w profilaktyce takiej „przy okazji”. Mówię tu o wykrywaniu schorzenia przy wykonywaniu jakiegoś badania z innej przyczyny, na przykład USG z powodu bólu.
Po czym poznamy raka pęcherza moczowego?
SC: Nazwa naszej kampanii nawiązuje do jego objawów. Bardzo często mocz zmienia barwę na nieco ciemniejszą, a wręcz czerwoną – pęcherz może wysyłać sygnał, że dzieje w nim coś złego. To także częstsze oddawanie moczu. W zaawansowanej formie tego nowotworu bywa, że chory jest nieprawidłowo diagnozowany – pod kątem zapalenia zamiast wykluczenia czegoś gorszego. Prawie 90% zachorowań dotyczy osób w wieku powyżej 55 lat. Jako społeczeństwo, a zwłaszcza mężczyźni, nie mamy nawyku chodzenia do specjalisty takiego jak urolog i badania się pod kątem pewnych schorzeń. Za późno idziemy do lekarza, wiele osób jest błędnie diagnozowanych, a my sami często wolimy sięgnąć po suplementy niż przyznać, że mamy problem zdrowotny. Powtórzę – dotyczy to zwłaszcza mężczyzn. Dolegliwości w pewnym momencie ustępują, ale często choroba już się rozprzestrzeniła i przestaje dawać symptomy tam, gdzie pierwotnie wystąpiła.
Jakie czynniki wpływają na zachorowalność na raka urotelialnego?
SC: Na pewno czynnik genetyczny, aczkolwiek w przypadku nowotworów jego wpływ to mniej niż 10%. Jeśli w rodzinie występuje taka choroba, to zstępujące pokolenia powinny wykazywać większą czujność onkologiczną. Dotyczy to wszystkich nowotworów. Drugim czynnikiem jest palenie papierosów. Trzecim zaś – środowisko pracy, mam tu na myśli głównie przemysł chemiczny, m.in. produkcję farb, paliw. Miejsce, w którym permanentnie wdychamy chemiczne wyziewy. Oczywiście obecnie w takich zakładach pracy obowiązują inne standardy bezpieczeństwa niż kiedyś, ale niestety obecne statystyki nowotworów są pochodną poziomu bezpieczeństwa w przemyśle z lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Świadczą o tym roczniki osób, które właśnie zapadają na choroby nowotworowe.
Zbigniew Urbański: Warto mówić o tym, kto jest najbardziej narażony na zachorowanie, mianowicie osoby w wieku 50-70 lat, palące papierosy, mające kontakt z chemikaliami i różnymi substancjami, np. aminami aromatycznymi, stosowanymi w produkcji skóry, farb, gum, tekstyliów czy materiałów drukarskich. Gdy człowiek jest narażony na długotrwały kontakt z takimi substancjami, niebezpieczne związki gromadzą się w moczu. Ten czynnik odpowiada za 27% przypadków raka urotelialnego i dotyczy akurat głównie przemysłu. Ale nieobojętne są także papierosy. Na szczęście powoli przestają być modne. Biorąc mnie za przykład – jestem w grupie ryzyka ze względu na wiek, bo mam już 55 lat, a do tego przez wiele lat paliłem papierosy.
Polacy często odkładają badania na później, obawiają się zawstydzenia i bólu. Jak ich przekonać do dbania o zdrowie?
ZU: To bardzo proste. Po pierwsze nie można się wstydzić, po drugie wystarczy wykonać badanie ogólne moczu. Nie trzeba robić nic więcej. Do tego warto zrobić badanie krwi obwodowej i cystoskopię, ale to już kolejny etap badań, gdy wcześniejsze wyniki wskażą na pewne wątpliwości. Pamiętajmy, że wielu mężczyzn to mężowie, ojcowie. Dlatego trzeba się badać – żeby móc żyć dla swoich bliskich jak najdłużej.
SC: Nowotwór pęcherza moczowego jest chorobą śmiertelną. Ale jednocześnie rak to nie wyrok. I pamiętajmy, że nasze zdrowie leży nie w rękach służby zdrowia, systemu ochrony zdrowia czy nawet ministerstwa, tylko w naszych własnych. Powinniśmy dokonywać przeglądu stanu zdrowia co roku, niezależnie od wieku, żeby wyeliminować to najgorsze piekło choroby nowotworowej. Dlatego zachęcamy do badań. Po pierwsze raz w roku warto robić USG jamy brzusznej, przy którym możemy sprawdzić prostatę, nerki i pęcherz moczowy, a także wątrobę, trzustkę i szlak żółciowy. Drugim zalecanym badaniem jest oddanie moczu na posiew i na obecność krwi. Tylko dwa proste zadania, które stoją przed pacjentem i dzięki którym można wykryć chorobę na wczesnym etapie. To istotne w kontekście leczenia zachowawczego, aby ocalić organ, a od 2022 r. także immunoterapii. Na to długo czekaliśmy.
Jak wygląda leczenie?
SC: Do tej pory mieliśmy do dyspozycji kilka możliwości. Radykalną formą leczenia jest resekcja pęcherza moczowego, czyli wycięcie go i wyłonienie stomii lub tworzenie zastępczego pęcherza moczowego z fragmentu jelita grubego. To ostatnie rozwiązanie jest bardzo ciekawe, bo taki pęcherz naprawdę działa. Koncepcja mieszana przewiduje usunięcie guza, zastosowanie radioterapii, a potem chemioterapii, której do tego pory nie mieliśmy. Chemioterapia to tzw. wlewki. Innowacją są terapie celowane, czyli takie, które koncentrują się jedynie na guzie, dzięki czemu pacjent nie odczuwa skutków ubocznych. Stara chemioterapia wytruwała cały pęcherz, w tym komórki zdrowe. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej, nowe metody są bardzo skuteczne, wciąż pojawiają się nowe leki. Jesteśmy na dobrej drodze, bo wcześniej nie było nic.
Wśród metod diagnostycznych na pewno jest USG, jak również bardziej pogłębione badanie, czyli cystoskopia, która polega na wejściu do pęcherza moczowego i obejrzeniu go od środka. Pozwala ona na wczesne wykrycie takich zmian, jak polipy, które mogą się przekształcić w nowotwór. Można je wówczas usuwać na bieżąco, jak w przypadku jelita grubego. Gasimy w ten sposób zarzewie pożaru, który może za chwilę wystąpić.
Chyba każdy zna jakiegoś pacjenta onkologicznego, bądź słyszał o chorobie kogoś w swoim otoczeniu. Czy mają panowie osobiste powody organizowania kampanii „Krwiomocz? Działaj!”?
SC: Ja sam 20 lat temu doświadczyłem tej choroby. Od tego czasu zajmuję się nowotworami, w tym rakiem prostaty, jądra, pęcherza moczowego i nerki. Wspieram różnego rodzaju inicjatywy i kampanie. Z powodu raka pęcherza moczowego zmarł 3 lata temu mój ojciec. Działo się to upiornie szybko. Nie opowiadał nikomu o swoich dolegliwościach, aż pewnego dnia dostał krwotoku, nerki przestały działać, nastąpiło zatrucie organizmu. Trafił do szpitala i tego samego dnia już go z nami nie było.
ZU: W życiu zawodowym nie spotkałem się z przypadkami krwiomoczu – być może dlatego, że o tym się po prostu kiedyś nie mówiło. Gdy zaczynałem pracę w Policji, a było to na początku lat 90., mężczyźni w ogóle nie rozmawiali o zdrowiu. Badaliśmy się tylko, gdy służba wymagała badań okresowych. W grupie ryzyka są osoby mające kontakt z chemikaliami, palące papierosy. W latach 90. mężczyźni nałogowo palili, do tego dochodził alkohol. Takie to były czasy, że w Policji używkami radzono sobie ze stresem. Nie spotykałem na swojej drodze mężczyzn, którzy opowiadaliby o swoich problemach zdrowotnych. Gdy ktoś szedł na zwolnienie lekarskie, to nikt nigdy go o to nie dopytywał. Teraz zdecydowanie inaczej to wygląda. Wydaje mi się, że jesteśmy bardziej otwarci i bezpośredni niż kiedyś. To dobrze, bo przy okazji rozmowy można dowiedzieć się ciekawych rzeczy, rozmowa potrafi czynić cuda. Czasami przez przypadek można kogoś nakierować na podjęcie prozdrowotnych zachowań. Tak jak w krwiomoczu – gdy mowa o bólach w podbrzuszu, okolicy lędźwiowej, ludzie często nie zdają sobie sprawy z powagi sprawy. Myślą, że to dokuczają jelita, wyrostek robaczkowy albo kręgosłup.
Mundurowa grupa zawodowa jest szczególnie narażona na problemy zdrowotne. Towarzyszy jej duży stres, ciągła gotowość do akcji, bywa, że pracuje się bez przerwy, często prowadzi się niezdrowy tryb życia – choć służby mundurowe dbają o sprawność fizyczną, dużo ćwiczą.
W Policji spędziłem 18 lat. Zaczynałem w poznańskiej drogówce, potem tropiłem przemytników na granicy z Niemcami, zajmowałem się prawami autorskimi, czyli zwalczaniem podróbek. Następnie trafiłem do cyberbezpieczeństwa i tam zostałem na dłużej, zajmowałem się tym także w Warszawie. Przeszedłem wiele szkoleń, chyba w całej Europie, do tego szkolenia FBI i Secret Service. Następnym przystankiem było CBŚ, a stamtąd przeszedłem do biura prasowego Komendy Głównej Policji. Wtedy często wypowiadałem się przed kamerami, co było sporym wyzwaniem. To doświadczenie również przyczyniło się do wzięcia udziału w kampanii.
Jest mi ona w pewnym sensie bliska, bo sam 10 lat temu miałem problem zdrowotny – w moim moczu wykryto krew (krwinkomocz). Było to na tyle niebezpieczne, że musiałem przejść badania. Od tamtego czasu badam się regularnie. Z doświadczenia moich znajomych i kolegów wiem, że mężczyźni raczej nie są skorzy do regularnych badań. Jeżeli moje pojawienie się w tej kampanii może zachęcić ich do regularnego badania, nie mam się nad czym zastanawiać.
Według Krajowego Rejestru Nowotworów w Polsce z powodu raka pęcherza moczowego umiera jedenaście osób dziennie. To więcej niż w przypadku białaczki szpikowej (trzy osoby dziennie), raka mózgu (cztery osoby), czy raka jajnika (siedem osób).
SC: To jest też kwestia korelacji zachorowalności i umieralności. Siedemnaście osób dziennie słyszy diagnozę, a jedenaście z nich umiera. Ktoś mógłby powiedzieć, że w skali liczącego 38 mln mieszkańców kraju to mało, ale pamiętajmy, że mówimy o ludzkich dramatach i mogą one dotyczyć każdego z nas. To nie są odległe sytuacje, dotykają naszych bliskich, dzieją się w obrębie naszych rodzin. Naszym przesłaniem jest: badaj się, nie bagatelizuj objawów.
Strażacy mają kontakt z substancjami niebezpiecznymi. Czy są w grupie ryzyka?
SC: Będą to raczej incydenty. W większości przypadków mają do czynienia z wypadkami drogowymi, pomocą przy neutralizacji wycieków. I dzieje się to zwykle na powietrzu, w otwartej przestrzeni. Wiem, że są dobrze doposażeni, również w środki ochrony osobistej. Mam do czynienia ze strażakami OSP i widzę, że również oni są dobrze przygotowani. Nie chcę jednak tymi słowami uśpić czujności strażaków – jak we wszystkich zawodach interwencyjnych warto zwrócić uwagę na przegląd stanu swojego zdrowia.
W jaki sposób chcą państwo edukować społeczeństwo? Jak przebiega kampania?
SC: Zależy nam z jednej strony na budowaniu świadomości w społeczeństwie. Z drugiej – na kształtowaniu współpracy lekarzy rodzinnych z lekarzami urologami i onkologami. Taka synergia może nam pomóc tę chorobę pokonywać. Statystyki europejskie pokazują, że zachorowalność w poszczególnych krajach jest na podobnym poziomie. Zachorowalność nie równa się umieralności, ale w Polsce, jeśli chodzi o raka pęcherza moczowego, plasujemy się na niechlubnym końcu statystyk.
Obecnie skupiamy się na edukacji szerszej grupy społecznej przez stronę internetową krwiomoczdziałaj.pl. Rozpoczęliśmy także współpracę z Narodowym Funduszem Zdrowia i jego oddziałami wojewódzkimi – by stworzyć przestrzeń konsultacyjną, a w ramach profilaktyki organizujemy spotkania z lekarzami urologami w wojewódzkich ośrodkach NFZ. Cieszą się bardzo dużą popularnością. Oprócz tego wydajemy ulotki, które właściwie streszczają naszą rozmowę.
ZU: Przede wszystkim w mediach, także w social mediach. Mówimy o tym, że to nie boli, że nie potrzeba dużo wysiłku, aby się zbadać i po prostu dłużej żyć.
Plany na przyszłość?
SC: Kolejna rzecz to uczestnictwo w piknikach, gdzie chcemy mieć swoje stoiska, by udzielać informacji i edukować. Ważna jest też edukacja lekarzy rodzinnych, aby nie bagatelizowali objawów, by zadawali pytania, czy coś się dzieje. Zwracamy również uwagę na stworzenie odpowiedniej ścieżki pacjenta w systemie, która spowoduje współpracę między lekarzami rodzinnymi, urologami i onkologami.
W czasie działań służb mundurowych, w tym Policji i Straży Pożarnej, funkcjonariusze bywają narażeni na kontakt z toksycznymi substancjami. Jak można się przed tym zagrożeniem chronić?
ZU: Strażacy są tu najbardziej doświadczeni, policjanci nieraz przeszukują różne pomieszczenia, fakt – też mogą być narażeni na kontakt. Ale żelazna zasada jest taka, by chronić skórę i górne drogi oddechowe – wystarczy maseczka i rękawiczki. W razie kontaktu myjemy się, żeby spłukać z siebie ewentualne toksyny. Gdy pracowałem w Policji, nie obowiązywały szczególne zasady bezpieczeństwa. Każdy musiał martwić się o siebie. W pracy mieliśmy własne grupy wsparcia, gdy jeden chciał rzucić palenie, drugi go pilnował. To się zmieniło, dziś inaczej traktuje się kwestie bezpieczeństwa i zdrowia funkcjonariuszy.
Jakie ma pan doświadczenia ze współpracy Policji ze Strażą Pożarną?
ZU: Jak policjant czegoś nie może, to wzywa strażaka (śmiech). Strażacy zawsze byli niezastąpieni, współpraca przebiegała wzorowo. Nie jeździłem akurat do wypadków, gdzie prawie zawsze na miejscu jest straż pożarna, ale wiem, że w innych sytuacjach, na przykład gdy ktoś zasłabł w domu i trzeba było wyważyć drzwi, albo była potrzeba wycięcia czy przecięcia czegoś, to strażacy nigdy nie zawodzili.
Marta Giziewicz jest redaktorką i dziennikarką, autorką powieści, pracuje w "Przeglądzie Pożarniczym" od 2020 r.