Najwyższe standardy ratowania
28 Marca 2023Każda akcja poszukiwawczo-ratownicza polskiej grupy HUSAR stanowiła cenną lekcję, przyczynek do jej dalszego rozwoju. Nigdy dotąd polskim strażakom nie udało się uratować tylu ludzi - aż do działań po trzęsieniu ziemi w Turcji. Cykl wywiadów i tekstów o tej przełomowej akcji otwiera rozmowa z komendantem głównym PSP gen. brygadierem Andrzejem Bartkowiakiem
rozmawiała Anna Sobótka
15 lutego do kraju wróciła grupa HUSAR, która prowadziła działania poszukiwawczo-ratownicze na gruzach budynków zawalonych po trzęsieniu ziemi. Po raz pierwszy w historii uczestnictwa polskich strażaków w akcjach za granicą udało się wydobyć dwanaście żywych osób. Jak pan jako dowódca formacji, komendant główny PSP może to skomentować?
Odbieram to jako wielki sukces wielu pokoleń strażaków. Składają się na niego trzy dekady doświadczeń Państwowej Straży Pożarnej i wiele dekad pracy ochotniczych straży pożarnych. Dzięki temu mogliśmy wypracować system ratownictwa na tak wysokim poziomie, by móc również udzielać pomocy za granicami kraju. Ratownicy na miejscu ciężko pracowali, ale nie zapominajmy też o wysiłku osób w kraju - strażaków ze Stanowiska Kierowania Komendanta Głównego, tych, którzy przygotowywali wyjazd organizacyjnie i logistycznie. Wszyscy, którzy zakładali grupy poszukiwawczo-ratownicze - i ci w służbie, i ci będący już na zaopatrzeniu emerytalnym - obserwują zapewne z dumą dokonania polskich strażaków w Besni. Osiągnęliśmy ten sukces wspólnym wysiłkiem - jesteśmy światową elitą, jeśli chodzi o poszukiwanie ludzi.
Sukcesem była już sama sprawna organizacja wyjazdu. Jak przebiegła z pana punktu widzenia?
To prawda - szybkość i sprawność w takiej sytuacji są kluczowe. O czwartej rano otrzymałem pierwszy SMS o trzęsieniu ziemi w Turcji i od razu skontaktowałem się z dyżurnym operacyjnym kraju, by sprawdził stany osobowe, gotowość przewodników i psów ratowniczych. Około szóstej miałem już odpowiedź, że grupa może działać, po szóstej skontaktowałem się z panem ministrem Wąsikiem, a potem panem ministrem Kamińskim, który od razu wyraził zgodę na wyjazd polskich strażaków do Turcji.
Nawiązaliśmy kontakt z LOT-em, ale w razie problemów mieliśmy też plan B - wojsko zarezerwowało dla nas dwa Herkulesy i trzy CAS-y. Ostatecznie grupa HUSAR poleciała Boeingiem LOT-u, ale patrząc na tę sytuację, widzimy, że współpraca między komendantami, szefami służb i dowódcami sił zbrojnych jest na najwyższym poziomie - za to też serdecznie dziękuję.
Ratownicy, dowódcy, psy ratownicze karnie stawili się do służby, a na miejscu mimo chaosu, trudności i presji działali wzorowo. Polacy są mistrzami w odnajdywaniu się w trudnych sytuacjach i to przełożyło się na ogromny sukces. Ostatecznie grupa trafiła w inne miejsce niż pierwotnie planowane - los tak chciał, Bóg tak chciał. Dobrze się stało - przez pierwsze dni pozostawaliśmy jedyną grupą ratowniczą i było nam dane uratować wiele istnień ludzkich.
Do tej pory niektórzy podważali sensowność takich wyjazdów. Ich argumenty przywołuje redaktor naczelna „Przeglądu Pożarniczego” Anna Łańduch w jednym z wywiadów z panem. Mowa o wysokich kosztach działań poza granicami kraju i niewielkich szansach na uratowanie kogokolwiek. Wypowiada pan wówczas prorocze słowa: „Jesteśmy w stanie wyjechać w kilka godzin, co daje szansę na realną pomoc”.
Mamy zatem niezbite dowody na to, że warto. Jeśli ktoś mówi o kosztach - cóż one znaczą wobec życia i zdrowia ludzkiego? Oczywiście, dwanaście osób to niewiele na tle tysięcy ludzi, którzy zginęli. Większość z nich straciła życie od razu, w pierwszych minutach, nie było szansy udzielenia im pomocy. Ale Polakom udało się dwanaście razy uratować świat. Bo podkreślam nieustannie: jeśli uratujesz jedno życie, to tak, jakbyś uratował cały świat, nie ma co dyskutować. Za tymi ludźmi wydobytymi spod gruzów stoi cała rzesza rodzin, przyjaciół, którzy dzisiaj mogą spokojnie usiąść i porozmawiać, cieszyć się swoją obecnością.
Mówimy o wielkim sukcesie, świetnej organizacji wyjazdu grupy HUSAR, profesjonalnych działaniach na miejscu, ale czy dostrzega pan lub otrzymuje sygnały, jakie obszary wymagają jeszcze poprawy?
Zawsze jest coś do ulepszenia, ale w wypadku wyjazdu do Turcji nie były to kwestie fundamentalne. Należałoby uzupełnić dobre praktyki, co spowoduje, że będziemy sprawniejsi, będziemy jeszcze lepiej funkcjonować. Mamy pierwsze wnioski - musimy popracować nad logistyką, żeby szybciej ruszać w drogę. Mamy szansę zaoszczędzić dwie, trzy godziny. Nie zależy to tylko od Państwowej Straży Pożarnej, ale musimy też popracować nad logistyką na lotniskach. Jesteśmy w przeddzień poważniejszych rozmów z LOT-em - myślę, że skończą się porozumieniem między PSP a Polskimi Liniami Lotniczymi, które pozwoli szybciej i łatwiej uporać się w przyszłości z kwestiami technicznymi podczas wylotu grupy poszukiwawczo-ratowniczej.
Niemniej jednak nie da się ukryć, że wyjazdem do Turcji i prowadzonymi tam działaniami poszukiwawczo-ratowniczymi wyznaczyliśmy bardzo wysokie standardy, nie tylko w Polsce, ale także w Europie i na świecie. Trzeba się tego trzymać i nie możemy zejść poniżej tego poziomu.
Anna Sobótka jest dziennikarką i sekretarzem redakcji "Przeglądu Pożarniczego", pracuje w redakcji od 2018r.