Jak radzić sobie z powodziami?
18 Listopada 2024Woda. Dom i schronienie dla wielu żywych organizmów. Wykorzystywana w wielu gałęziach gospodarki i przemysłu. Źródło pożywienia i energii. Jej piękno odnajdujemy w każdej dziedzinie sztuki. Bywa też niszczycielską siłą, której nikt i nic nie jest w stanie zatrzymać. O rolę i potęgę wody oraz związane z nią zjawiska ekstremalne pytam dr. hab. Artura Magnuszewskiego, profesora uczelni, kierownika Zakładu Hydrologii na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Jest pracownikiem naukowym, ale też autorem scenariuszy i prowadzącym serię filmów „Polska z góry – nad wodą” prezentowanych na kanale telewizji Planet Plus.
Od 2005 r. w każdą ostatnią niedzielę września obchodzimy Światowy Dzień Rzek. Został ustanowiony, żeby wzbogacać oraz poszerzać wiedzę i świadomość społeczną na ich temat. Dlaczego to takie ważne?
To nie jest jedyne takie święto, bo na wiosnę, w marcu, obchodzimy też Światowy Dzień Wody. Dlaczego warto o tym mówić? Jeżeli pomyślimy o zasobach wodnych na Ziemi, które człowiek ma do dyspozycji, to wydają się nieograniczone. 70% powierzchni globu to ocean, a z kosmosu Ziemia wygląda jak niebieska planeta. Jednak faktycznie zasoby wodne, którymi dysponujemy, to wody płynące w rzekach. Stanowią zasoby odnawialne – to bardzo ważne. Mamy cykl hydrologiczny, czyli woda cały czas krąży z oceanu, przez atmosferę, po opadach deszczu trafia na powierzchnie lądowe, płynie po powierzchni zlewni, do koryt rzecznych i z powrotem do oceanu. Dla nas to niezwykle istotne, ponieważ zasoby wody w rzekach wykorzystujemy w gospodarce, do zaopatrzenia miast, rolnictwa, przemysłu. Mamy oczywiście też dużo wody w lodowcach, częściowo w wodach podziemnych. Natomiast dla człowieka najważniejsze są rzeki. Chodzi o to, żeby umieć tymi zasobami gospodarować. Są wprawdzie odnawialne, ale też skończone, ograniczone. Stąd musimy pamiętać o gospodarności przy poborze wody. Drugi czynnik to jej jakość. Są takie miejsca na świecie, gdzie teoretycznie jest sporo wody, ale nieprzydatnej do wykorzystania ze względu na zanieczyszczenia.
Wszyscy pamiętamy dramatyczne obrazy z niedawnej powodzi, która nawiedziła południową i zachodnią Polskę. Jak to się dzieje, że rzeka może stać się tak niebezpiecznym, niszczycielskim żywiołem?
Jeżeli popatrzymy na mapę Polski, na jej ukształtowanie terenu, to zobaczymy, że na południu mamy dwa pasma górskie – Karpaty i Podkarpacie, Sudety i Przedgórze Sudeckie, czyli teren położony wyżej niż Polska środkowa i północna. Można powiedzieć, że każda powódź zaczyna się w atmosferze. Są to powodzie spowodowane przez intensywne opady. Jak układają się opady deszczu w naszym kraju? Średnia suma opadów rocznie u nas to 550-600 mm, natomiast w górach mamy 1200 mm. Widać więc, że góry są obszarem, gdzie występują wyższe sumy opadów.
Żeby powstał intensywny opad deszczu, który następnie prowadzi do powodzi, musi dojść do przejścia fazowego. Woda w atmosferze jest głównie w stanie gazowym, mamy parę wodną, którą transportują masy powietrza znad oceanów i mórz. Opad powstaje wtedy, gdy dojdzie do przejścia pary wodnej w stan ciekły; ta woda spada na powierzchnię, tworząc odpływ, który trafia do rzeki. Zachodzi tu mechanizm, który doprowadza do wychłodzenia mas powietrza, to się dzieje np. na powierzchni frontów atmosferycznych. Ogromne masy powietrza powoli się wznoszą, wychładzają i dochodzi do opadów frontalnych. Mogą być też opady spowodowane np. letnimi burzami, które tworzą się w wyniku konwekcji. Wreszcie trzeci mechanizm, czyli opady orograficzne. Tutaj masy powietrza trafiają na przeszkodę topograficzną w postaci gór. One wymuszają wznoszenie się mas powietrza. Spada deszcz. Góry więc intensyfikują opady. Ta sytuacja jest jeszcze potęgowana tym, że nie tylko mamy tam wysokie opady, ale często są to nieduże obszary, o dużych spadkach i gęstej sieci rzecznej.
Opad, który spada na powierzchnię zlewni górskiej, błyskawicznie spływa po powierzchni stoku do sieci rzecznej i tam następuje koncentracja wody w głównym korycie. Czas reakcji zlewni na opad jest bardzo krótki. To dotyczy zlewni górskich, doświadczanych intensywnymi opadami. Wielkość takiej zlewni może być wielkości dużej chmury burzowej. Cała powierzchnia zlewni równocześnie jest objęta bardzo intensywnym opadem. To wszystko razem daje bardzo szybką reakcję zlewni, mówi się w tym przypadku o tzw. powodziach błyskawicznych, czyli reakcji zlewni liczonej w godzinach. Maksimum opadu spada na powierzchnię zlewni, a po paru godzinach ta woda jest już w rzece głównej i pędzi z ogromną prędkością w dół w korycie rzeki. Mamy duże spadki, szybką koncentrację spływu ze stoków i z dopływów – tak powstają błyskawiczne powodzie, które potrafią być bardzo niszczycielskie, bo w korycie przepływa duża ilość wody, wielka energia porywa głazy skalne, podmywa brzegi, transportuje połamane drzewa. Wydajność rzek w tworzeniu przepływów maksymalnych można opisać za pomocą wskaźnika potencjału powodziowego. Ten potencjał największy jest właśnie w górach.
Mówi się ostatnio dużo o zmianach klimatu i ich wpływie na człowieka i środowisko naturalne. Co możemy wyczytać z prognoz związanych ze scenariuszami zmian klimatu? Czy można zapobiec powodzi, przygotować się do niej, łagodząc tym samym jej skutki?
Jeżeli mówimy o zapobieganiu powodziom, to należy podzielić je na kilka typów. Do tej pory mówiliśmy o powodzi spowodowanej intensywnymi opadami deszczu. Ale mogą się też zdarzyć powodzie: zatorowe – spowodowane zablokowaniem przepływu rzeki przez lód, głównie ma rzekach nizinnych, także środkowej Wiśle i dolnej Odrze; sztormowe – w ujściach rzek, na Zatoce Gdańskiej lub Pomorskiej, dochodzi do zablokowania odpływu wody z głównej rzeki, która uchodzi do Bałtyku i tam ma spiętrzenie, coś w rodzaju cofki z wód zatoki; miejskie – po intensywnych opadach w mieście, czyli niezwiązane z rzeką, tzw. podtopienia.
W każdej klasie metody zapobiegania są inne. W powodziach opadowych (zlewnie górskie) to przede wszystkim retencja zbiornikowa. Jako przykład można podać Jezioro Goczałkowickie na górnej Wiśle, które pokazało swoją przydatność. Mamy zbiorniki mokre (obok funkcji przeciwpowodziowej gromadzą one także wodę dla energetyki, zaopatrzenia miast i przemysłu) i zbiorniki suche (głównie na sudeckich dopływach Odry, nieduże zapory wodne, ze swobodnym przepływem wody). Taki zbiornik piętrzy wodę, gdy dopływ do zbiornika jest większy od wydatku upustu. Przykładem takiego obiektu jest uszkodzony w niedawnej powodzi zbiornik Stronie Śląskie. W Polsce tych sztucznych zbiorników wodnych jest mało. Sztuczna retencja to niecałe 6% całkowitego odpływu rzecznego, więc niewiele i trzeba pamiętać, że mowa tu o wszystkich zbiornikach, również na rzekach nizinnych.
Jeżeli chodzi o rzeki główne, to bardzo duże znaczenie dla przechwycenia kulminacji fal powodziowych mają poldery. Dalej w dół biegu rzeki zabezpieczeniem są wały przeciwpowodziowe. To budowla, która w zasadzie ogranicza tylko zasięg wód powodziowych, nie wpływa na ich magazynowanie. Każdy z tych elementów jest istotny, więc musimy dbać o zapory, zbiorniki, poldery, wały przeciwpowodziowe, żeby pozostawały w dobrym stanie.
Dla zwiększenia bezpieczeństwa powodziowego niewielkie znaczenie mają stopnie wodne na dużych rzekach – ich zadaniem jest regulacja poziomu wody do celów energetyki wodnej i żeglugi. Jeżeli chodzi o Wisłę, przykładem stopnia wodnego jest Włocławek. To duże zbiorniki, ale ich pojemność powodziowa jednak jest niewielka.
Powodzie katastrofalne, jak np. w 1997 r., 2010 r. lub trochę zapomniana z 1980 r., pokazują, jak mogą zostać przekroczone założenia projektowe budowli hydrotechnicznych w warunkach wystąpienia przepływów powodziowych. Przykładem tego może być Wrocław – w założeniach po powodzi w 1903 r. maksymalny przepływ wody w Odrze wynosił 2000 m³/s, a w 1997 r. osiągnął 3600 m³/s. To dowodzi, że budowle hydrotechniczne też mają swoje ograniczenia w warunkach powodzi katastrofalnych.
W jakim celu sporządzane są mapy zagrożenia powodziowego i mapy ryzyka powodziowego?
Tereny zalewowe w normalnych warunkach chronione są przez zapory, zbiorniki, wały, ale zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że któreś zabezpieczenie zawiedzie. Musimy dbać o te wszystkie rozwiązania techniczne, ale również pamiętać o zmniejszeniu ryzyka powodziowego. To taka kombinacja prawdopodobieństwa wystąpienia zagrożenia i podatności (ekspozycji) na ryzyko wyrażone w stratach materialnych. Możemy zmniejszyć ryzyko powodziowe przez adaptację do niego.
W wielu miejscach świata zaczyna się mówić o tym, że jeżeli mamy teren zalewowy i ktoś chce się koniecznie tam budować, to może warto, żeby zbudował dom odporny na powódź, gdzie woda zaleje np. parter, ale nie wyrządzi większych szkód. Z kolei w USA wydawane są poradniki dla mieszkających na terenach zalewowych, jak zabezpieczyć dom, raczej o lekkiej konstrukcji, najczęściej przez podniesienie go po prostu na palach.
Powódź w 2010 r. – wiele osób pamięta przerwany wał przeciwpowodziowy w Świniarach. Przetrwały wtedy tylko stare drewniane chałupy, powstałe w czasach, kiedy mieszkali tam mennonici, osadnicy pochodzenia holenderskiego. Stosowali oni na tych terenach zalewowych proste rozwiązanie, tzw. terpy. Są to sztuczne pagórki, usypywane przez gospodarzy, nawet metr wyższe w stosunku do otaczającego terenu. Na nich ustawiali wielofunkcyjny dom (pod jednym dachem pomieszczenia mieszkalne i gospodarcze), do tego łódź na wypadek ewentualnej ewakuacji. To są przykłady adaptacji, czyli możemy ryzyko zmniejszać przez przystosowanie do warunków.
Kolejnym krokiem są dzisiaj mapy ryzyka powodziowego, dostępne w Polsce, ale niezbyt powszechnie używane. Warto przed kupnem działki pod zabudowę zajrzeć do takiej mapy, żeby upewnić się, czy nasz dom będzie stał na terenie zagrożenia powodziowego, jakie jest prawdopodobieństwo wystąpienia takiego zagrożenia, jaka może być głębokość zatopienia terenu. Takie informacje powinny być brane pod uwagę przy wydawaniu warunków zabudowy, ale często inwestorzy to pomijają. Warto też powiedzieć o programie zwanym ISOK (Informatyczny System Osłony Kraju) – są tam udostępniane mapy ryzyka dla głównych rzek.
Wiedza o ryzyku powodziowym powinna być stałym elementem branym pod uwagę na przykład w przypadku planowania inwestycji istotnych społecznie. W czasie ostatniej powodzi było głośno o szpitalu w Nysie, który został zalany: konieczna była ewakuacja pacjentów. To przykład infrastruktury niezwykle wrażliwej, nie tylko ze względu na straty materialne w bardzo drogim sprzęcie – chodzi też o przerwanie ciągłości działalności ważnego obiektu użyteczności publicznej.
Wreszcie jeszcze jeden temat, o którym w Polsce mało się mówi: ubezpieczenia od powodzi. Na przykład w Stanach Zjednoczonych istnieje dodatkowy fundusz ubezpieczeń od powodzi. Wiem, że mój dom stoi na terenie zalewowym, więc wykupuję ubezpieczenie powodziowe. Co ciekawe, koszt takiego ubezpieczenia jest również szacowany na podstawie ryzyka powodziowego. Może być wyceniony bardzo wysoko, co oznacza bardzo dużą ekspozycję terenu na ryzyko powodziowe. To sygnał dla mieszkańców, że istnieje duże niebezpieczeństwo. Kumulacja środków z tego typu ubezpieczenia przydaje się po powodzi, kiedy są straty i zniszczenia: to rodzaj funduszu solidarnościowego, dzięki któremu można pomóc poszkodowanym. Musimy mieć świadomość, że ryzyko powodziowe będzie rosło w wyniku zmian klimatu.
W Holandii są organizowane przez firmy ubezpieczeniowe, w ramach próby minimalizacji ryzyka czy adaptacji do zagrożenia, bardzo ciekawe konkursy architektoniczne na zaprojektowanie domu odpornego na powódź. Jest cały katalog rozwiązań, co można zrobić, żeby się przystosować i zmniejszyć ryzyko, chociażby przez różne rozwiązania techniczne.
Zanikające małe rzeki, wysychające pola, coraz częstsze zjawiska ekstremalne – czy powinniśmy się niepokoić, czy taka właśnie czeka nas rzeczywistość? Czy powodzie czegoś nas nauczyły, czy wyciągnęliśmy wnioski na przyszłość?
Powodzie katastrofalne w latach 1997 i 2010 były impulsem do wielu zmian, jeżeli chodzi o gospodarkę wodną w Polsce. Sięgnę może jeszcze dalej, do ogromnej powodzi, która wystąpiła w Polsce w 1934 r. na Podkarpaciu, w dorzeczu górnej Wisły, Dunajca, Raby, Skawy. Wtedy zaczęto mówić o konieczności budowy zbiorników retencyjnych na Dunajcu, na Sole, na rzekach górskich. W tym czasie pojawiła się również gospodarka wodna jako dyscyplina naukowa, czyli potrzeba działań, które będą ograniczały straty popowodziowe.
Rozmiar powodzi we Wrocławiu w 1997 r. jest szacowany jako występujący raz na 10 000 lat, oznacza to powódź naprawdę katastrofalną. Popatrzmy, jakimi danymi dysponowaliśmy w tamtym czasie. To były bardzo ograniczone informacje. Ale to po tamtej powodzi powstał na przykład system POLRAD, czyli polska sieć radarów meteorologicznych, służąca do krótkoterminowych prognoz. Np. powodzie błyskawiczne, które pojawiają się w wyniku intensywnych opadów w górach – można je zobaczyć właśnie na tych radarach (prognozowanie z bardzo krótkim wyprzedzeniem).
Następnie cała sieć telemetryczna – jeżeli chodzi o pomiary hydrologiczne dzisiaj mamy zdalny dostęp do danych. W każdej chwili możemy zobaczyć stan wody na ponad 700 wodowskazach w Polsce, widzimy również informacje, jakie są przepływy. W tamtym czasie tego nie było. Rozwinęły się metody prognozowania, bo rozwinęły się modele matematyczne, które pozwalają prognozować przepływy w rzekach oraz przemieszczanie fal powodziowych. Udaje się policzyć, przewidzieć, jaki będzie kształt fali wezbraniowej, kiedy zostanie osiągnięta kulminacja.
Z kolei powódź w 2010 r. dała ogromny impuls do poprawy informacji, jak wygląda ta strefa zagrożenia – pojawiło się pojęcie ryzyka powodziowego. To się zbiegło z pojawieniem unijnej dyrektywy powodziowej, która jest częścią dyrektywy wodnej i ona nakazała nam stworzenie takich map ryzyka powodziowego. Trzeba było ruszyć z tym natychmiast i wtedy powstały mapy lidarowe, czyli pokazujące na podstawie pomiarów lotniczych z użyciem lasera numeryczne modele terenu. To bardzo dobry opis ukształtowania terenu w dolinach rzek, ale takimi mapami pokryta jest praktycznie cała Polska. Na podstawie map lidarowych i modeli hydrodynamicznych (służących do modelowania przepływu wody w rzekach) powstały mapy ryzyka powodziowego. Jeżeli chodzi o samą hydrotechnikę, to też zostało sporo zrobione. Powstał zbiornik Racibórz, poprawiono przepustowość hydrauliczną Wrocławia. Tę mądrość zdobyliśmy po powodziach katastrofalnych.
Co to jest susza hydrologiczna? Na czym polega? Jakie są jej przyczyny, jakie mogą być skutki?
Jest również druga strona medalu, czyli susza. Zanim przyszła ostatnia powódź, w Warszawie obserwowaliśmy minimalne stany wody w Wiśle. Istnieje pewna sekwencja zdarzeń – najpierw jest susza atmosferyczna, czyli przez około dwóch tygodni nie ma opadów deszczu, potem przychodzi susza glebowa, bo gleba cały czas paruje, nie ma zasilania opadami, następnie dochodzi do suszy hydrogeologicznej, gdy obniżają się poziomy wód podziemnych. Skąd się bierze woda w rzekach w tym okresie, kiedy nie ma opadów? Pochodzi właśnie z drenażu wód podziemnych.
Przewidywania dla naszego regionu Europy mówią o tym, że w letnim półroczu należy się spodziewać intensyfikacji zjawisk ekstremalnych, czyli długich okresów suszy i niskiego stanu wód, potem bardzo gwałtownych opadów, które doprowadzą do powodzi. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w tym roku, za sprawą tzw. niżu genueńskiego. To on podesłał nam powietrze zwrotnikowe pochodzenia morskiego, które jest transporterem ogromnych mas pary wodnej, wilgoci. To wszystko trafia na obszary górskie, stąd powodzie w górach, które potem przenoszą się na dolny bieg rzek. Z tym będziemy musieli się zmagać, taki scenariusz zmian klimatu jest spodziewany.
Jakie znaczenie dla współczesnego świata ma ekohydrologia?
Dyrektywa unijna to prawdziwa rewolucja, jeżeli chodzi o gospodarkę wodną w Polsce, bo celem numer jeden jest osiągnięcie dobrego stanu ekologicznego wód. Musimy więc ściśle współpracować z biologami, przyrodnikami, dlatego że same metody techniczne, czyli to, czym do tej pory dysponowaliśmy, jak np. coraz bardziej efektywne oczyszczalnie ścieków, nie rozwiążą problemu pogarszającej się jakości wód. Wciąż mamy dopływ zanieczyszczeń, np. w postaci biogenów (związków fosforu i azotu), głównie ze strony rolnictwa. Chcąc poprawiać zdolność rzek do samooczyszczania, należy korzystać z wiedzy hydrobiologów, czyli wiedzieć, jak funkcjonują naturalne ekosystemy, jak funkcjonuje rzeka w stanie naturalnym. Taką pełną wiedzę daje właśnie ekohydrologia – połączenie wiedzy dotyczącej gospodarowania zasobami wodnymi z wiedzą biologiczną, jak ograniczać dopływ zanieczyszczeń ze zlewni, co robić, żeby budować sztuczne mokradła, które doskonale przechwytują biogeny, jak w odpowiedni sposób zagospodarować teren między wałami itp.
Ekohydrologia jest takim brakującym ogniwem w naszej gospodarce wodnej, gdyż do tej pory wydawało się, że poradzimy sobie dzięki rozwiązaniom inżynierskim i hydrotechnicznym, a okazuje się, że trzeba do tego również dołączyć rozwiązania bliskie naturze, oparte na wykorzystaniu procesów naturalnych i usług ekosystemu. Rzeka jest w stanie sama zmniejszyć zanieczyszczenia, które się do niej dostaną, właśnie dzięki nim. Moglibyśmy uzyskać poprawę jakości wody, praktycznie nie inwestując w oczyszczalnie ścieków czy instalacje techniczne, przez wykorzystanie naturalnych procesów usług ekosystemów. To też jest przyszłość, jeżeli chodzi o gospodarkę wodną i cenna wiedza, którą czerpiemy z ekohydrologii.
Czy jest coś, co zaskoczyło pana, biorąc pod uwagę doświadczenie i wiedzę, na temat zjawisk związanych z powodziami? Czy raczej wszystkie procesy są dla naukowca przewidywalne?
Każde zjawisko ekstremalne, katastrofalne jest wciąż zaskoczeniem. My posługujemy się rachunkiem prawdopodobieństwa, żeby oszacować ryzyko wystąpienia tych bardzo rzadkich zdarzeń. Mówimy o wodzie jednoprocentowej, czyli stuletniej lub tysiącletniej, i na podstawie tych istniejących pomiarów czy obserwacji jesteśmy w stanie przewidywać najwyższe przepływy w przypadku zjawisk rzadko się pojawiających. A potem przychodzi zjawisko katastrofalne, które pokazuje, że to nie jest jeszcze koniec skali, że potrafiliśmy policzyć, ale nie wszystko jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. To uczy pokory.
Wracając do tegorocznej powodzi i katastrofy zapory w Stroniu Śląskim – zapora została zaprojektowana na początku XX wieku, przy założeniu, że będzie tam wpływało około 70-80 m³/s. Niedawno Wody Polskie podały, że przepływ, który przeszedł przez tę zaporę, powodując jej katastrofę, to było 320 m³/s. Widać o ile zostały przekroczone założenia projektowe budowli tworzącej ten suchy zbiornik. Mamy więc do czynienia ze zmianami klimatu, o których do tej pory mówiliśmy jak o scenariuszu, którego należy się spodziewać. Jednak takie zjawiska pokazują, że to już zaczyna się dziać na naszych oczach. Te dane będą dopiero opracowywane, ale myślę, że w wielu miejscach sumy opadów przekroczyły te rekordowe, notowane do tej pory. Opady będą coraz bardziej wydajne, ponieważ ociepla się klimat, więc powstaje więcej pary wodnej. Jak powiedziałem, każda powódź zaczyna się w atmosferze. Mamy większy opad, więc będziemy mieli większy przepływ.
Do tego wszystkiego trzeba dodać jeszcze powodzie spowodowane przez katastrofy zapór. W przypadku rzeki Biała Lądecka doszło do nałożenia się dwóch rodzajów powodzi, bo z jednej strony mieliśmy powódź opadową (intensywne opady), a z drugiej powódź spowodowana katastrofą zapory wodnej. Nastąpiła tutaj kumulacja dwóch superekstremalnych zjawisk, dlatego fala powodziowa w Stroniu Śląskim spowodowała tak wielkie straty. To są rzeczy bardzo zaskakujące.
Zaskoczeniem była też awaria wału przeciwpowodziowego w Świniarach w 2010 r. – modernizowanego, dobrze utrzymanego, wciąż kontrolowanego. Wydawało się, że to powinien być bezpieczny odcinek wału i nagle okazuje się, że w mgnieniu oka rozpływa się, pęka. Dochodzi do ogromnej powodzi, szacowano, że do Doliny Iłowsko-Dobrzykowskiej wlewało się wtedy z koryta Wisły 900 m³/s wody. Dlaczego wał pękł? Dlaczego doszło do takiej awarii? Okazuje się, że budowle hydrotechniczne mają słabe miejsca, swoje ograniczenia i dlatego wracam tu do wątku o adaptacji, przystosowaniu, do map ryzyka powodziowego.
Każdy wie, że woda jest niezbędna do życia – ludziom, przyrodzie, środowisku. Bez wody nie ma życia. Czy pana zdaniem konieczna jest zmiana podejścia, sposobu myślenia o wodzie jako istotnym elemencie naszej egzystencji? Jak my, jako społeczeństwo, możemy dbać o naturalne zasoby wodne?
W Polsce mamy umiarkowane zasoby wodne, jeżeli chodzi o skalę europejską, czyli nie jest tak tragicznie. Właśnie w kontekście zmian klimatu należy pamiętać, że czekają nas bardziej wilgotne i łagodne półrocza zimowe, z brakiem pokrywy śnieżnej, większymi opadami deszczu, a w półroczach letnich – dokuczliwe susze, intensywne powodzie. Dla przetrwania tych trudnych okresów bardzo istotna jest tak zwana mała retencja, czyli gromadzenie wody w półroczu zimowym wszędzie, gdzie tylko się da. Cały zasób wody, który skierujemy do wód podziemnych, uratuje nas latem, podczas długich okresów suszy atmosferycznej, gdy będą spadały przepływy w rzekach.
Oczywiście musimy dbać o jakość wody i poprawę jej stanu ekologicznego. Tutaj z pomocą gospodarce wodnej przychodzi wprowadzona dyrektywa unijna, która ma wpływać na poprawę stanu ekologicznego. Z tym też wiąże się poprawa stanu naturalnego rzek, bo to procesy naturalne wpływają na jakość wód.
Była mowa o ważnej roli ekohydrologii. Patrząc na Warszawę, my jako mieszkańcy może nigdy nie doświadczymy braku wody w kranie, nie powinno jej zabraknąć. Co nie znaczy, że nie warto oszczędzać wody – należy o nią dbać, nie zanieczyszczać rzek i koryt rzecznych. Wciąż całe masy śmieci trafiają bezpośrednio do rzek. Każdej wiosny odbywa się wielkie sprzątanie ich koryt i brzegów. Widzimy, ile ton śmieci jest wyciąganych z każdego cieku wodnego. Nie zaśmiecajmy naszych rzek!