Jak spłonął raj
16 Sierpnia 2022Na zachodnich zboczach gór Sierra Nevada w hrabstwie Butte w Kalifornii w listopadowy poranek 2018 r. wybuchł pożar. Rozwijał się z zatrważającą prędkością, zajmując kolejne połacie nieużytków i terenów zabudowanych, aż w końcu przekroczył kanion. W niecałe 24 godziny ogień pochłonął miasteczko Paradise i okolicę, zrównując z ziemią wszystko, co napotkał na swojej drodze.
Od 200 dni panowała susza, a feralnego dnia porywy wiatru były potężne i osiągały prędkość około 48 km/h. Wiało głównie na południowy zachód, w kierunku urokliwego miasteczka Paradise (z ang. Raj), położonego w leśnej głuszy pomiędzy dwoma kanionami, a także mniejszych miejscowości leżących nieopodal.
Deszcz suchych igieł
Rankiem 8 listopada w liczącym 40 tys. mieszkańców Paradise pojawiło się ostrzeżenie o silnym wietrze katabatycznym, czyli spływającym ze wzgórz. Około 6.25 dzwoniący pod numer alarmowy wskazali, że po zachodniej stronie rzeki Feather, w pobliżu tamy Poe, widoczny jest ogień. Płonął obszar tuż pod niemal stuletnimi liniami energetycznymi firmy Pacific Gas and Electric (PG&E). Na miejsce niezwłocznie wezwano strażaka oraz kilku pracowników firmy. Tuż potem poinformowano, że linie przestały działać. Mieszkańcy wiedzieli, że ze względu na silny wiatr mogą wystąpić problemy z dostawą energii.
Strażak, kapitan Matt McKenzie, obudził się tego poranka z dziwnym przeczuciem. Przesuszone igły, które spadały z sosen na metalowy dach jego domu, brzmiały tak, jakby padał rzęsisty deszcz. Z łóżka zerwała go telefoniczna wiadomość: pożar roślinności w okolicach tamy. Gdy 10 minut później dotarł na miejsce, zauważył, że ogień rośnie i szybko się przemieszcza. Płonął teren przy trudno dostępnej, wąskiej górskiej dróżce Camp Creek Road (stąd nazwa pożaru - Camp Fire), a McKenzie stwierdził, że wprowadzenie tam wozu strażackiego jest właściwie niemożliwe. Poprosił o wsparcie lotnicze, aby ugasić pożar, ale było zbyt wietrznie na użycie sprzętu latającego. Kapitan przez radio zwrócił się z prośbą o posiłki i przeprowadzenie ewakuacji pobliskich osiedli, podkreślając, że zdarzenie może przerodzić się w coś o wiele poważniejszego. Ostatecznie ze względu na wiatr samoloty nie wyleciały aż do popołudnia.
Popiół i słup dymu
Tymczasem poprzedzane przez mrowie iskier płomienie szybko wędrowały po stromym terenie kanionu na zachód, w kierunku miasteczka Pulga i dalej - miejscowości Concow. Kalifornijski Departament Leśnictwa i Ochrony Przeciwpożarowej (Cal Fire) zaczął wysyłać strażaków do walki z żywiołem w Concow o godz. 7.17. Strażacy jechali autostradą nr 70 w chmurze dymu. Gdy dotarli na miejsce, w Concow płonęły już pierwsze obiekty. Kapitan Jeff Edson opowiadał, że strażacy zatrzymali się, by pomóc kilku mieszkańcom ugasić stosunkowo małe pożary wokół domów. W pewnym momencie jednak wiatr wzmógł się tak bardzo, że niepozorne punktowe pożary zaczęły rozprzestrzeniać się na obie strony drogi w miasteczku [1].
Mniej więcej wtedy nauczyciel jadący do pracy zadzwonił na numer alarmowy (obsługiwany wówczas przez tylko dwie osoby), informując, że niebo nad miastem Paradise, na południowy zachód od Concow, jest pomarańczowe. Wkrótce zadzwonił inny kierowca, zastanawiający się, czy można bezpiecznie wjechać do miasta, na które spadał popiół. Operator numeru 911 odbierał telefony o płonących domach w rejonie miasteczka Pulga, które zaczęto ewakuować o godz. 7.23. Po 7 minutach później słup dymu był już widoczny z daleka.
W tym samym czasie w Concow pojedyncze osoby ze śladami poparzeń, uciekając w popłochu, wskakiwały do jeziora. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, zamknięto autostradę nr 70 i wezwano więcej sił i środków. Kapitan John Messina, który znajdował się wtedy na stanowisku dowodzenia, wspominał, że zamiast obserwować, w jaki sposób ogień się rozprzestrzenia - tak jak zwykle się to odbywało - strażacy rzucili się do ratowania cywilów [1]. Zapanowała ogólna panika. Pożar nadal narastał w Concow, wciąż przesuwając się na zachód i zatrzymując w rezerwacie przyrody przy lokalnym jeziorze oraz na szczycie Sawmill trochę na północ. Dalej pognał wraz ogniami lotnymi w kierunku oddalonego o 6,5 km miasteczka Paradise po drugiej stronie stromego kanionu. W przeszłości pożary rzadko przekraczały kanion, ale teraz ogień napędzany był wiatrem wiejącym z prędkością 22 m/s i nie wyhamował na grani.
Zamieć iskier
Oblężenie miasteczka Paradise przez pożar, który ostatecznie zniszczył 85% zabudowy miasta, rozpoczęło się już wraz z silnymi wiatrami i ogniami lotnymi. To właśnie one podpaliły budynki i roślinność, tworząc wiele punktowych pożarów. Stosunkowo duża odległość między miejscem wybuchu pożaru a miasteczkiem Paradise (12 km) przyczyniła się zaś do powstania masywnego frontu o szerokości 3,2 km, który uderzył w miasto. O godz. 7.41 zarejestrowano pierwszy raport o płonącym domu. Od godz. 7.45 telefony alarmowe dzwoniły już bez przerwy.
„Wyobraź to sobie jak zamieć śnieżną. Tylko w powietrzu unosiły się tysiące iskier”, mówił jeden ze świadków [1]. Płomienie rozprzestrzeniały się wewnątrz poszczególnych działek oraz pomiędzy nimi w większym stopniu niż na froncie pożaru. Jak się okazało, urzędnicy w hrabstwie Butte dołożyli wszelkich starań, by przygotować się na pożary, usuwając nadmiar suchej roślinności w pobliżu infrastruktury. A jednak ich starania były niewystarczające, zwłaszcza że wielu mieszkańców nie chciało naruszać naturalnego, pierwotnego uroku otoczenia. Przed godz. 8.30 potwierdzono 30 pożarów, sięgających nawet 3,4 km w głąb miasta. Większość z nich pojawiła się nieopodal przesuszonych nieużytków, których nikt, wbrew zaleceniom, nie usunął.
W Paradise pożar prędko nasilał się po obu stronach głównej drogi, Pentz Road. Tysiące ludzi było wtedy już w swoich samochodach, w drodze do pracy, a niektórzy już w miejscach pracy, z których w obliczu zaistniałej sytuacji pragnęli jak najprędzej się ewakuować, podobnie jak 3800 uczniów z lokalnych szkół.
Piekło w raju
Kilka minut przed godz. 8.00 straż pożarna hrabstwa Butte powiadomiła dyspozytorów Paradise o rozkazie ewakuacji całego miasta według stref zaczynających się od jego wschodniej części. Policja chodziła od drzwi do drzwi, aby upewnić się, że nikt nie pozostał w domu. W pobliskich miejscowościach Oroville i Chico powstały punkty ratunkowe zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt. Jednak to nie brak schronienia dla ewakuowanych był problemem, a niemożność ewakuacji ze względu na odcięcie dróg ucieczki.
Wiatru wciąż się wzmagał, co przyczyniało się do szybkiego wzrostu pożaru, strażacy wciąż skupiali się na tym, by pomóc ludziom. Ewakuacja lokalnego szpitala zakończyła się o godz. 8.31. Akcja nie przebiegała jednak tak, jak podczas ćwiczeń, a pielęgniarki zmuszone były używać prywatnych samochodów, aby pomóc chorym w ucieczce. O godz. 9.00 w samym Paradise działało 350 strażaków, ale przez wszechobecne ognie lotne, nowe pożary, a do tego problemy z siecią komórkową (nadajniki spłonęły jako jedne z pierwszych obiektów) nie mieli oni określonej linii działania. Temperatura w środku pożaru około godz. 9.30 wynosiła około 1800°C.
Gdy front pożaru dotarł do miasta, obrona upadła błyskawicznie. Strażacy zaprzestali wszelkich działań gaśniczych zaledwie 45 minut po nadejściu pożaru, by skupić się na ratowaniu mieszkańców. Ewakuacja od początku była utrudniona. W niektórych miejscach mieszkańcy lub ratownicy zostali osaczeni przez płomienie, które odcięły ich od dróg ewakuacyjnych. W Paradise i Concow doszło do co najmniej 19 sytuacji, w których zerwane linie energetyczne lub zwalone płonące drzewa zablokowały drogi. Jest to typowe dla miejsc, gdzie przez wiele lat gromadziła się roślinność, która nie padła ofiarą ognia czy kosy lub piły.
Przede wszystkim zaś Paradise jest skryte w górskim, gęsto zalesionym zaciszu i nie ma wielu dróg wyjazdowych. Sznur samochodów i kamperów przemieszczał się przez Pentz Road wolniej niż ogień, który zajmował kolejne domy. Przerażeni i zdezorientowani kierowcy szybko utykali więc w korku, a niektórzy w przewężeniach, stworzonych przez przewrócone samochody czy zwalone słupy i drzewa. Niektóre pojazdy się zapaliły. Innym zabrakło paliwa i blokowały drogę. W niektórych samochodach szyby były tak gorące, że parzyły skórę, a oddychać dało się tylko dzięki klimatyzacji.
Pracę ratowników utrudniało nie tylko szybkie rozprzestrzenianie się ognia i spóźniona oraz zdominowana przez panikę ewakuacja cywili, ale także zła łączność. Strażacy nie mieli dostatecznie wielu wzmacniaczy sygnału GSM, a nadajniki sieci w mieście Paradise spłonęły bardzo prędko - aż 17 z nich przepadło pierwszego dnia.
Największa akcja w Kalifornii
Ogółem Camp Fire wymagał działania około 6000 strażaków, a tego samego dnia w Kalifornii szalały jeszcze dwa inne pożary, Woolsey Fire i Hill Fire. Zasoby przeciwpożarowe - zarówno ratownicy, jak i sprzęt - zostały więc sprowadzone z aż 17 stanów. Pomimo powszechnej mobilizacji do drugiego dnia pożaru dotarła na miejsce tylko połowa potrzebnych środków.
Początkowa reakcja w Paradise była wspierana przez trzy lokalne wozy strażackie oraz dwa wozy z zasobów hrabstwa Butte. W szczytowych momentach do pożaru wysłano 5596 strażaków, 622 pojazdy, 75 autopomp, 103 buldożery, 24 śmigłowce i 12 samolotów z całych zachodnich Stanów Zjednoczonych. Pożary gaszone były przez Cal Fire m.in. przy użyciu byłych samolotów wojskowych. Zazwyczaj wykorzystywane są w tym celu odpowiednio dostosowane samoloty S-2 Tracker, OV-10 Bronco i helikoptery UH-1H Super Huey. Sprawdzają się one w mniejszych pożarach, jednak na potrzeby Camp Fire trzeba było zaangażować w akcję pięć samolotów S-2 (każdy o standardowej pojemności 1200 galonów) oraz kilka większych: trzy BAE146 (3000 galonów), jeden DC-10 Air Tanker (12 000 galonów) i 747 Supertanker (19 600 galonów). Ten ostatni to zmodyfikowany Boeing 747-400. Przez dwa dni, 9 i 10 listopada, zrzucił on w Kalifornii cztery ładunki środków gaśniczych.
Ponadto kalifornijska Gwardia Narodowa wysłała do pomocy 700 żołnierzy, wśród nich 100 oficerów żandarmerii wojskowej. Szczątków ludzkich poszukiwano przy pomocy specjalnie wyszkolonych psów.
A jednak dopiero ulewne deszcze, które zaczęły padać 21 listopada, pomogły opanować pożar. Ekipy strażackie wycofały się i pozwoliły deszczowi ugasić pozostałe zarzewia ognia, podczas gdy strażacy mogli poszukiwać ofiar. 25 listopada Cal Fire ogłosił, że pożar został całkowicie powstrzymany.
Sprzątanie po pożarze obejmowało usunięcie 5 mln ton materiałów. Niektórym mieszkańcom, którzy zostali pozbawieni domów, pozwolono wrócić na swoje spalone działki jeszcze przed ich wyczyszczeniem z potencjalnie szkodliwych materiałów. A zimowe deszcze sprawiły, że niebezpieczne zanieczyszczenia mogły wsiąknąć w ziemię i przedostać się do wody pitnej.
Działania towarzyszące Camp Fire to największa akcja poszukiwawczo-ratownicza, jaką kiedykolwiek przeprowadzono w Kalifornii. Spłonęło 18 000 budynków, większość z nich - w Paradise. Każdy z nich przeszukano pod kątem obecności zaginionych osób. Ewakuowano 52 000 ludzi. Powstrzymanie ognia zajęło 17 dni. Kiedy pożar został opanowany, podsumowano, że spłonął obszar 621 km2, a 30 000-40 000 osób straciło dach nad głową. Ostatecznie ustalono, że w pożarze zginęło 85 osób, co czyni go najbardziej śmiertelnym pożarem w historii USA w ciągu ostatnich 100 lat. W samym Paradise zostało zniszczonych osiem z dziewięciu szkół.
Winę za zaprószenie ognia ponosi PG&E, największa firma użyteczności publicznej w Stanach Zjednoczonych. Jej przedstawiciele przyznali się do 84 oddzielnych zarzutów nieumyślnego spowodowania śmierci i jednego przestępstwa polegającego na podpaleniu spowodowanym brakiem funkcjonowania sprzętu zakładu energetycznego. Niedługo później firma spotkała się z podobnymi zarzutami w związku z pożarem Zogg, który zniszczył prawie 22 700 ha lasu i około 200 domów.
Wnioski
Biorąc pod uwagę całość pożaru, zidentyfikowano czynniki, które w największym stopniu wpłynęły na ogólne straty. Wymienia się wśród nich ukształtowanie terenu, silny wiatr katabatyczny i wyjątkowo suchą jesień, co złożyło się na ogólny spadek wilgotności. Kolejne czynniki to wysoka gęstość zarówno wysuszonej roślinności, jak i palnej zabudowy w miasteczkach.
Od 1999 r. obszar ten doświadczył 13 dużych pożarów. W 2005 r. Cal Fire wydał plan ochrony przeciwpożarowej dla regionu, który ostrzegał, że miasto Paradise jest zagrożone pożarem wywołanym ogniami lotnymi, podobnym do wielkiego, napędzanego wiatrem pożaru w Oakland w 1991 r. W raporcie stwierdzono, że największym ryzykiem dla Paradise i podobnie położonych miejscowości jest ogień napędzany przez wschodni wiatr, który wieje w dół górskich zboczy w stronę terenów zabudowanych. W międzyczasie Paradise ignorowało powtarzające się ostrzeżenia o ryzyku. Nie opracowano odpowiedniego planu ewakuacji obszaru jako całości. Paradise usytuowane jest na grzbiecie między dwoma kanionami, co z pewnością wpływa na jego malowniczość, ale utrudnia ucieczkę w przypadku katastrofy. Jedna z głównych arterii, Skyway, prowadzi z miasta do doliny na zachód. Istniał plan awaryjny, który dzielił miasto na strefy ewakuacyjne, miał on jednak kluczową lukę: nie przewidywał ewakuacji całego miasta w tym samym czasie, zwłaszcza w atmosferze paniki. Nie opracowano ponadto skutecznego systemu ostrzeżeń, co sprawiło, że ogólnomiejski nakaz ewakuacji nie został wydany we właściwym czasie. Biuro szeryfa hrabstwa używało nowego systemu ostrzegania mieszkańców (CodeRED), nie wszyscy znaleźli się jednak na liście potencjalnych odbiorców takich ostrzeżeń. Co gorsza, system działał tylko wtedy, gdy działała sieć komórkowa. Dlatego większość mieszkańców nie otrzymała żadnego powiadomienia o zbliżającej się pożodze.
Po tragedii miasteczka Paradise amerykańscy specjaliści zauważyli, że aby uniknąć problemów z ewakuacją, należy większą wagę przykładać do projektów całej działki w kontekście jej zagospodarowania i otoczenia, budynek nie stoi bowiem w próżni. Co oczywiste, należałoby też zwiększyć odporność ogniową materiałów konstrukcji. Od 2008 r. w szczególnie zagrożonych pożarami regionach Kalifornii obowiązuje kodeks budowlany, który wymaga m.in., aby drewno używane do budowy domów było pokryte środkiem ogniochronnym, podobnie jak materiał, z którego wykonany jest dach (wełna mineralna pod dachem - jeśli jest - również powinna być niepalna). Wszelkie inne elementy także powinny być wykonane z certyfikowanych materiałów odpornych na ogień. Wiele domów zostało jednak zbudowanych wcześniej, a właścicielom nie zależało na modernizacji. Co ciekawe, spośród domów, które w skali hrabstwa znalazły się na ścieżce pożaru, przetrwało aż 51% domów zbudowanych po 2008 r. i tylko 18% sprzed tego roku. Eksperci zgodzili się też, że szersze drogi, z oświetleniem pozwalającym na orientację w trasie nawet w głębokim dymie, mogą pomóc w zapobieganiu wypadkom przy masowej ewakuacji.
Miasteczko Paradise wciąż jest odbudowywane, choć znacznie ubyło mu mieszkańców - dla wielu trauma była zbyt wielka, by tam zostać. Nie pomógł pożar Bear, który w 2020 r. zmusił ludność do ponownej ewakuacji.
Aleksandra Radlak jest tłumaczką z angielskiego i rosyjskiego oraz autorką m.in. powieści, opowiadań i felietonów
Literatura dostępna u autorki
Przypisy
[1] J. McMullen, Fire in Paradise, 2019; https://www.pbs.org/wgbh/frontline/film/fire-in-paradise/ (dostęp: 25.06.2022)
Aleksandra Radlak jest tłumaczką z angielskiego i rosyjskiego oraz autorką m.in. powieści, opowiadań i felietonów